piątek, 26 grudnia 2014

Opowieść Nieziemskich istot cz.1

 Chwyciłem piękną białą lisicę w swoje ramiona. A ona zadrżała, czując to bijące ode mnie bezpieczeństwo. Jej futro, wygładziłem, pozbyłem się pyłu jaki zostawiła po sobie czarownica, patrząc przy tym jak odlatuje ona daleko, na rozlatującej się miotle. Ach... Istoty wspomagające się takimi czarami, uchodzą w wioskach za niebezpieczne i przerażające. Śmiem wątpić, czy ich serce naprawdę jest tak kamienne, jak powiadają.
 Upewniłem się, iż drobna istota w mych objęciach jest w pełni bezpieczna, po czym ruszyłem z wolna w kierunku pozostawionej Arii. Biedna kobieta, której przyszło spotkać się z wiedźmą. Zanim jednak cokolwiek postanowiłem do niej rzec, usadowiłem lisią piękność na ziemi. Uklęknąłem przy niej i uspokoiłem, jak tylko najlepiej potrafiłem. Spokojny mój dotyk sprawił, że zaczarowana Santa Marina usiadła na wilgotnej trawie, wpatrzona w moja twarz, a jej oddech stał się spokojniejszy. Zapewne chciała wiedzieć co się wydarzyło i czuła, iż właśnie ja wszystko jej wyjaśnię. A więc westchnąłem, sam nie znając szczegółów, po czym podniosłem wzrok na przyglądającą się w niepokoju Arię.
- Wielmożna pani.- podniosłem się, po czym ukłoniłem w pasie. Moje śnieżnobiałe włosy zaklęte w warkoczu, opadły mi na prawe ramię. Podniosłem się lekko, wciąż jednak kłaniając.- Czy raczyłaby mi, tak urokliwa niewiasta opowiedzieć, co wydarzyło się Santa Marinie?- zanim natomiast piękna istota odpowiedziała na postawione przeze mnie pytanie, wspomniana puszysta lisica zakręciła wkoło moich nóg niespokojne koło. Jej węch, podczas gdy ta zaczęła być zwierzęciem, polepszył się znacznie. Czuła moją woń nienaturalną, odstającą znacznie od świata w którym się znaleźliśmy. Wiedziała doprawdy wszystko, a więc i mnie w zupełności znała. Mojej aury magię i wyjątkowość również, którą już wcześniej poczuła czarownica. Zupełnie bez problemu potrafiłem ją ukryć, jednakże nawet wtedy Wybranka potrafiłaby mnie rozpoznać. Kątem oka obserwowałem jej poczynania. Spoglądała na mnie co róż, pytając mnie wzrokiem o wiele rzeczy. Wszystko wiedziała, a jednak potrafiła być zaskoczona tym co wie. Zadziwiające... Wyjątkowa Wybranka.
 Tymczasem Aria zarumieniła się. Po czym również się ukłoniła, a ja natomiast chwyciłem jej dłoń i sam wstałem.
- Cóż jest to dość długa historia...lecz mówiąc zwięźle panienka zemdlała, a czarownica postanowiła ją porwać mówiąc coś o tym ze jest "wybrana"...- wyjaśniła mi. Skinąłem lekko głową. Było to doprawdy intrygujące. Odwróciłem się wtedy, dość niegrzecznie przyznam, jednakże miało to swój powód. Aby zebrać myśli w tej sprawie, należało odsunąć się od ludzkiej aury... Począłem rozmyślać, a mój śnieżnobiały płaszcz kolejno przykrywał kolejne ziemne rośliny, gdy się przemieszczałem. Lisica stąpała za mną, wciąż pragnąc pomocy ode mnie. Nie mam pojęcia, czy byłem jej ją winien. W końcu przystanąłem i odwróciłem się do Arii.
- Droga pani, czy zechcesz towarzyszyć mi w drodze do miejsca, do którego zmuszony jestem zabrać Santa Marinę?- zapytałem łagodnym głosem, wyciągając w kierunku Arii dłoń. Wiatr zawiał lekko, poruszył nagimi gałęziami drzew, które oczekiwały już na swoje pierwsze pączki. Obecna przy mnie zaklęta kobieta wiedziała, jak bardzo pragnąłem wiosny, pąków kwiatów na pniach... Jednakże nawet od najmniejszych czarów, musiałem się powstrzymać przy ziemskiej, zwyczajnej istocie. Tak myśląc, usłyszałem jej głos ponownie.
- Może to trochę nie grzecznie tak pytać, ale... Czy tam Marina będzie bezpieczna i szczęśliwa...- zapytała, dość zakłopotana najwyraźniej tym pytaniem. Uśmiech pojawił się na mojej jasnej twarzy, a śnieżnobiałe włosy znów, pod wpływem wiatru, lekko zakryły mi twarz.
- Najdroższa Ario.- zacząłem zbliżając się. Wciąż nie opuściłem dłoni, chcąc aby ją chwyciła.- Santa Marina nigdy nie będzie bezpieczna i szczęśliwa.- wyjaśniłem z lekkim smutkiem. Moje słowa płynęły tak wolno, że każdy wziąłby je za kołysankę. Ciche dzwoneczki, kwitnące już w mokrej ziemi, zaczęły cicho dzwonić, aż czuć było w tamtym miejscu tylko i wyłącznie Wybranką. Każdy zapach, wywodził się od niej. I mimo iż piękne było to niezmiernie, muzyka napełniała duszę magicznych istot, a sama Santa Marina usiadła na skrawku mojego płaszczu, a oczy zaczęły same jej się zamykać... był to dla mnie pierwszy sygnał, aby opuszczać tamto miejsce.
- Ach!Cóż ten okrutny los przeznaczył Santa Marinie? Czyż można być wiecznie nie szczęśliwym? Och powiedz mi Panie Wielmożny! Pytanie inne zadam:czy szczęścia jej pragniesz?-była gotowa chwycić mą dłoń, jednakże zaskoczenie wzięło nad mą osobą górę... I cofnąłem się lekko. Co prawda czas naglił... jednak pytania, które wypłynęły z ust Arii nieco mnie zastanowiły. Uśmiechnąłem się więc znów, ciepło. Lisica usypiała niemalże...
- Ario.- spojrzałem na nią z powagą. Mój głos wciąż jednak był niesłychanie łagodny.- Szczęścia Santy Mariny, czy pragnę? Otóż, gdybym miał zdanie w tej sprawie, uratowałbym ją możesz mi wierzyć. Jednakże jest ona Wybranką, a więc wie, iż gotowa być musi na śmierć i zgubę.- wyjaśniłem jej. A wtedy utkane z bieli serce moje... zakuło straszliwie. Ukryć uczucie to... było najlepszym rozwiązaniem. Uśmiechnąłem się znów. Czy w mojej głowie mieściło się wszystko co czekało tę śnieżną lisicę? Na pewno nie. Ona sama, która wiedziała wszystko, nie znała swojego losu. Czuła jednak na co się godzi żyjąc.
- Tyle wiedzieć chciałam.- już nic więcej nie rzekła.Z poważnym wyrazem twarzy, Aria chwyciła mą dłoń, lekko cofniętą wcześniej. Ja natomiast, będąc pewnym iż jej powaga zwiastuje ewentualną powagę, wyjąłem z kieszeni śnieżnobiałego płaszcza drobny, lśniący dzwoneczek. Zadzwoniłem nim tak cicho, że jego dźwięk lekki i płynny zlał się z muzyką kwiatów. Wtedy schyliłem się lekko i wziąłem lisicę na jedną rękę. Długo czekać nam nie kazano.
 W jednej chwili rozległ się dźwięk miliona tak drobnych i melodyjnych dzwoneczków. Zbliżał się szybko, po chwili spomiędzy drzew wyjechały piękne, lodowe sanie zaprzężone w jednego, śnieżnobiałego smoka o żółtym spojrzeniu. Stworzenie stało na czterech, potężnych łapach, zwinęło błoniaste skrzydła i czekało, w milczeniu i bezruchu aż wsiądziemy do sań. Stanąłem bokiem do nich po czym gestem dłoni zaprosiłem do nich Arię.
- Najdroższa Ario.. Panie przodem.- powiedziałem delikatnie. Santa Marina ponownie ziewnęła cicho, a smok przyglądał jej się z istnym zaciekawieniem. Jego poinformowano przede mną o zaistniałej sytuacji. O tym, iż Wybranka znalazła się pośród ludzi..
 Aria bez słowa, z uśmiechem zajęła miejsce w saniach. Następnie zasiadła obok niej, oswojona z lisim ciałem Santa Marina. Ja natomiast wkroczyłem do sań jako ostatni, uprzednio upewniając się czy nikt nie patrzył na całe zjawisko z ukrycia.
 Wtem śnieżnobiała smok ruszył pojazd z miejsca, a ten znów zaczął wydzwaniać milionami, przyjemnych dla ucha dzwoneczków i usypiać ziemskie istoty swoim brzmieniem. O ile chwilowy poprzedni ich dźwięk, nie zrobił na Arii żadnego wrażenia, teraz po paru chwilach już siedziała oparta i spała, magicznym snem.
 Wtedy właśnie wzbiliśmy się w powietrze, zmierzając w kierunku miejsca, w którym Santa Marina powinna się znaleźć...

Dokończyć może Santa Marina, Smok.. xd albo Aria, opowiadając co stało się po przebudzeniu.

czwartek, 11 grudnia 2014

Opowieść Maxime cz.2

 Wykuśtykałam wpieniona z chaty, potykając się o korzenie chorego drzewa, które już całym sobą wsparło się na mojej chacie. Obawy mam, że krotko to potrwa zanim ją zupełnie zmiażdży. Słyszałam jeszcze uszyskami pomruki niezadowolonego strusia. Oblizałam spierzchłe usta po czym podrapałam się w nochal. Miotła w mojej dłoni wyrywała się w każdym możliwym kierunku. Niewdzięcznica jedna! Słyszały moje uszyska jej ciche skomlenie. A trzeba było tę sarnę w węgiel zmienić, a nie w miotłę!
 Wsadziłam pod siedzenie stare kij, po czym zamaszyście zamachnęłam się łapskiem jednym, drugim trzymałam środek transportu.
- Woń starej ropuchy, niech wieją wiatruchy, skacze cień, miotło leć!- zaskrzeczałam rzucając na drewniany badyl trochę łopianu z wielkiej, podartej kieszeni mojego fraku. Sarnica, nowy model miotły, jaką przyszło mi stworzyć, zaskrzypiała jakby kości ze starości miała połamane po czym powoli, chwiejnie i niewygodnie wzbiła się w górę.
 Oczywiście nie mogły moje łapska zapanować nad niedołęgą i zanim uniosła się ze mną nade wszystkimi drzewami i niewidzialnym dymem, poobijała się o kamienie, dechy i różne inne martwe... śmieci. A tam na górze wiatry wiały w starą twarz jak w żagiel. Zmarchy staruchy rozpierzchły się. Aż trudno wierzyć w czarownicę. Trochę to zajęło zanim udało mi się odpowiednio dostosować do tej nędznej natury. Dałam wzrokiem nura w chaszcze na ziemi. Żadne specjały. Parę burych niedźwiedzi, leniwych i tłustych jak woły. Ze trzy stare żbiki, czołgające się w leszczynie... Żadne dziwy, że stado koni przeczmychało na północ w zwartej grupie. Za nimi trzy łabędzie... Gdy młodość była jeszcze na powiekach czarownicy... Marzyło mnie się wtedy takie futro z łabędzia... taka pościel i pierzyna. Te czasy lichych zaklęć! Niech nie powracają! A kysz!
 Leci... Leci czarownica na Sarnicy... I cóż to? Któż to w chaszczach i gąszczach na skraju polany leży? Siedzi zaraz obok jakaś licha istota... Aura?
 Zleciała niżej ma chwiejna, niedołężna miotła. Wzrok ślepca nieco jakby lepiej przyuważył... Czyżby to były dwie dziewki? Dziewki w lesie? Cóż robiły te istoty w tak dziwnym miejscu? Moje gnaty nie wiedzą. Jedno pewne jednak było że... Z czym kiedyś młode serce magii miało do czynienia, na zawsze to zapamięta... Tak tak... Ta aura z pewnością już kiedyś zapadła w pamięć pokraki... Tylko kiedy? Tegoż na pewno nie spamiętałam...
 Walnęłam w krzak maliny miotłą. Niedołęga nie wylądowała jak należy. Co za paszczerwsto...  Podniosła się czarownica na równe nogusy... Postawiłam sobie miotłę obok i zmierzyłam wzrokiem.
- Masz mi się więcej Sarnica na wykminiać! Co za paszczerstwo... Lataj prosto niedołęgo!- zaskrzeczałam. Pewien szary słowik, siedzący na gałęzi wykrzywił łeb i przyjrzał mi się z lekkim zdziwieniem, po czym prędko odleciał. I dobrze. Głupie ptaszysko.
 Doczłapałam się do chaszczy w których widać było z góry niewiasty, po czym wyprostowałam gnaty i przetarłam zasmarkany nos. Zimne powietrze zdrowiu nie sprzyja!
- Dziewki się pałętają!- wrzasnęłam nieprzyjemnie, jednym okiem łypiąc na nie. Jedna jak martwa na glebie leżała. Zabójstwo czy jak?
- Czarownica na Boga! Wielkie nieba , cóż to za las?- dobiegło mych uszysk. Stojąca niewiaścica przerażona najwyraźniej, struchlała. Mrugnęło me ślepie.
- A cóż ty czynisz, paszczurze? Morderstwa? Zamachy! Łapać, topić i gotować!- myśli moje uzupełnieniem były dla dziwnej tej wypowiedzi staruchy... Ale co wiedzieć może splamiona krwią ktośka?!
- Zabójstwo?Ah..To pomyłka! Pani nie rozumie, ona zamdlała...Cóż mam uczynić? Może pani wie...- tłumaczyć się dziewka zaczęła. Ale nie słuchać już raczyłam. Schylić garba staruchy, jak mnie, nie trudno. Nochal do twarzy padniętej przytknęłam i z głośnym dźwiękiem wciąganego powietrza wąchać zaczęłam jej lica. Ta aura... Doprawdy jak żyję tylko raz czuć ją mogłam...
- Wybranka...- szepnęły mimowolnie usta staruchy, aż je sobie zaszyć miałam ochotę!
- Huh?Cóż pani mówi?- znowu dobiegać mnie chciało. Oko podniosłam na dziewkę wielce zdziwowaną! Miotłą szturchnęłam jej stopy.
- Wybranka! Dziewka idealna.- zaskrzeczałam. Za iście wybrankę z tą aurą w kotle za lisa mieć chciałam. Wybranka! Lud chciał jej, a to znaczy dobre czynić zostawiając ją tutaj.- Marmur, kamień, porcelana, lisie futro, kłaki, falbana. Stój koci zalocie, powstań pomiocie!- pomiędzy paluchami błyski i trzaski. Parę iskier na lico padniętej padło... i... W moment otworzyła ślepia.. lisica ruda. Tfu! Zwierzę brudne wzięłam bez słowa pod pachę.
-Nieprawdopodobne! Cóż to? Czyżby czarownica z krwi i kości? Ah.. Stój! Nie czyń tego!- dobiegło mych uszysk jeszcze. Zasiadłam na miotłę, gdy ślepia me łypnęły na biegnącą jeszcze przerażoną dziewkę. 
- Bo co?- burknęłam, jakby małe dziecko. Nie obowiązywała mnie kultura, ani wychowanie ani dyplomacja! Lis może się miotnął raz czy dwa, ale był pełen przerażenia więc na nic mu to. Nowe czterołapne ciało też nie dało pola do manewru!
- Serce panią też nie obowiązuje?!- powiedziała jeszcze na moje odchodne. I powiem szczerze, że polazłabym pewnie do chaty, po locie... Jednakże chyba słowa te coś mi uświadomić chciały. Dziewka stanęła w miejscu. Zupełnie jakby czekała...
- Gary patelnie, łupy pirackiej zgrai, łap mnie za serce, czerwona zgrai...- zaklęcie to, dziwacznie proste a jednak tak długie, trwać jeszcze powinno gdy jednak... coś mnie zlękło, staruchę pokrakowatą. Uszyska dosłysząły odgłos jakby z deszczu utkany, jakby z czystej magii docierał. Stukanie. Stukanie? Skąd? Co? Czy to nie zwyczajny las? Więc skąd tu głosowe uroki?- Pokraki drzew! Co to za dziwo?- zaskrzeczałam nie wiedząc jeszcze, co za głuptastwo śmie przeszkadzać czarownicy w czarach.
Zdziwiona przygląda się ciekawemu zjawisku dziewka.
- Jeśli nie ja , to las cię ukaże. Pamiętaj , że w rękach nie trzymasz zwyczajnej dziewczyny...- odparła mnie po odetchnięciu, zakłócając dziwności leśne. Czarownicę jednak nie las martwił. Coś w lesie było. Cóż? Cóż?
- A na szczaw cię, istoto!- zaskrzeczałam w odwecie po czym wyjęłam łopian z kieszeni, by już sypnąć nim miotłę i rzec zaklęcie... gdy błysk jakiś w oddali zaćmił umysł mój stary.
- Surowa kara cię spotka, lecz nie z ręki mojej...- powiedziała dziewka znów mącąc to wszystko, z poważnym wyrazem twarzy. Wciąż zdawała się też obserwować to... ten błysk.
- Zło choć spróchniałe ma zapobiec dobru, dziewko.- zaskrzeczałam. Wtedy krzaczory zaszeleściły, gałąź się złamała... i... Wyszedł na spotkanie nam prostak w białym fraku z śnieżnymi włosami w warkoczu, zaplecionym na plecach. Lico chłopa było jasne, lekko rumiane a oczy zdawał się mieć jak z tych no... szmaragdów. Biła od niego niesamowita aura. Gdy jednak spostrzegł że ją czuję... pozbył się jej. Ciut tej aury czułam też na lisie... Dziwności!
- Oddaj, wielmożna czarownico dziewczynę.- powiedział do mnie prostak, łagodnym i lekkim głosem. Wyciągnął przy tym łapska, aby chwycić ciało lisa, ale nie dałam! Klepnęłam miotłę, a ta ruszyła przy ziemi przed siebie.
- Zapomnij!- zaskrzeczałam z wiedźmim śmiechem. Jednak prędko uderzyłam w drzewo, wywijając nogami do góry. A wtedy właśnie, lis czmychnął mi prosto w objęcia mężczyzny, który tak naprawdę urodą przypominał wspaniałego księcia. Uśmiechnął się do staruchy i zamachał lekko. A wtedy... A wtedy odpadłam. Chwyciłam wpieniona na powrót miotłę i ruszyłam dalej szukać lisa... 

Dokończy biały pan. :3

wtorek, 9 grudnia 2014

Opowieść Lucjana cz.1

Eh...Czekam w tej chacie i czekam , a po babie żadnego śladu! Głodny jestem... Liczenie dziur w dachu już dawno mi się znudziło, wszystkie stare, zakurzone księgi już dawno przeczytałem, a ogromny , brudny kocioł przypominał mi tylko , jak dawno nie wrzuciłem czegoś na ząb.
Nagle jak na życzenie słyszę:
-Z buta wjeżdżam! Lucynian do nogi! Dawaj mi tutaj tę książkę co to ja ją z tej ten tego tamtego księgarni wzięłam.. pożyczyłam.- wchodząc narobiła wielkiego hałasu i poprzewracała stojące w kącie miotły i łopaty do śniegu.
-Choć raz mogłabyś ,powiedzieć " Lucek , mój kochany! Jak ci minął dzień?" Meh...
Zmierzyła mnie wzrokiem.- Dzień? Co mnie takie rzeczy interesują?- rzuciła na stół związaną panterę.- Dawaj książkę mamy tu czarnego kota.
Meh...Jak zwykle. Ale taki jej urok. Czarownica , to nie królewna o dobrych manierach. Warto o tym pamiętać. No cóż , jako jej kruk postanowiłem pomóc już spruchniałej, lecz nadto energicznej staruszce. 
-Ok , już, już... Hmmm ... co my tu mamy .... Ta się nada?
Maxime uspokoiła patelnią rzucającą się panterę, potem spojrzała na mnie.
- Nie! Czy ja wszystko muszę robić sama?- przyczłapała do jedynej wielkiej szafki w chacie. Wyrzuciła wszystkie książki. Potem poszła do kufra i wyjęła zakurzoną książkę.Jakby bałagan w chcacie już nie był dla niej wystarczający...
-Tylko nie połam się po drodze - powiedziałem pod nosem .
-Nie jestem głucha!- zaskrzeczała.- Może głupia i ślepa, ale jeszcze nie głucha!- otworzyła księgę na jednej ze stron i zaczęła czytać.
Wzdrygnąłem się :
 - No już.. Przepraszam- powiedziałem udając obojętność.
Przejechala paluchem po kartce, prawie podarła ją pazurem:
- O mam... Lucynian podaj mi oczy traszki.
- Oczy traszki... O CZY TRASZKI? O CZY STRASZKI?! OCZY STRASZKI?!
-Głowa na kark, kark pod ogonem, stary gar, oko z piorunem.- mruknęła czarownica z lekką złością machając palcami. Rzucała zaklęcie. Kto stał się jej celem? Ja oczywiście! W jednej chwili w koło mojego dzioba zawiązała się nić:
- Oczy traszki niedołęgo!- zaskrzeczała.
-mmmm- Zdjąłem nić z pazurami :
 -Co to to nie! Wypraszam sobie! Żebym nici miał na dziobie?! Możesz wszystko, lecz mej jadaczki nie zamkniesz wiedźmo!
Maxime rzuciła mi pełne mroku spojrzenie. Odwróciła się zamaszyście:
- Wiedźmo? Lucynian przywołuję cię do porządku pokrako!- zazgrzytała zębami.- Ubiór na stole, sidła pod drzewem, niech mnie ukoi, uroczym śpiewem!- wrzasnęła. Taki charakter... Czarownicy nie wolno się wściekać bo rzuci wszystkie zaklęcia jakie zna. W jednej chwili zamieniła mnie  w strusia:
- Sama sobie podam.- dodała oburzona i wyjęła z kredensu oczy traszki w słoiku.
-Ja cie... ale wysoki jestem... Eh no dobra spokój , spokój...- Unikałem groźnego wzroku czarownicy. Przerażający...Ugh!
Maxime wsypała trzy oczy traszki po czym dorzuciła parę listków jakichś ziół. Zamieszała, a dziwna jakby zorza polarna pojawiła się nad kotłem. Zerknęła na mnie. Aż się boję. Co ta starucha znowu wymyśliła?
- Powinnam zamienić cię w lisa, akurat potrzebuję do zaklęcia...
-Jakiego lisa ja się pytam!? Nie chcę być lisem! Protestuję!Protest ! Protest! Chwila , a co z czwartym okiem? Chcesz zmarnować? Szybko się psują...
 Maxime .rzuciła okiem we mnie w postaci strusia.
- Jak chcesz to je zjedz.- rzuciła skrzecząc. Dalej mieszała, coś mamrotała.
-Pfff...Widzisz jak się poświęcam?Gdyby nie ja , w tej chacie jeszcze bardziej zalatywalo by zgnilizną...- Powiedział mlaskając.- Mmmm... Pyszne... znaczy ... Obrzydliwe...
Zerknęła w moim kierunku.
 -Zjadł?- zaskrzeczała niesłyszalnie pod nosem. Mruknęła coś po czym skierowała się do wyjścia.
- Idę złapać lisa. Wracam potem.- stwierdziła chwytając miotłę, po czym wyszła trzaskając drzwiami tak, że dom się prawie rozleciał.
-Pff..Skleroza zapomniała...Nie to żeby źle mi było być struciem , ale KRUKIEM JESTEM DO JANEJ CIASNEJ!


Maxime , kiedy wracasz?! Eh... może chociarz Snowglow , nowy kot czarownicy się wypowie... 
A może jeszcze ktoś chce mi tu na chatę wbić?! :)




niedziela, 7 grudnia 2014

Opowieść Arii cz.1

Cisza. Nic innego, tylko cisza. Powolnym krokiem podchodziłam do małego drewnianego krzesełka. Nie na  jakąś wielką, przepiękną , ozdobioną scenę, zwykłe krzesełko. Niby nic , ale to krzesełko teraz jest dla mnie wszystkim. Występ to się teraz liczy. Tylko ty i muzyka. Nic więcej.Siadam na skromnym siedzeniu, ale takim zarezerwowanym dla mnie , chwytam za lirę i zaczynam grać.
Ludzie zaczynają mi sie przyglądać. Zamykam oczy . Zaczynam śpiewać. Cudowna melodia wydobywa się z moich ust , ręce delikanie dotykają strun instrumentu.
Muzyka, to coś co daje mi żyć. Talent - jednocześnie dar i przekleństwo. Posiadając takie umiejętności jesteś skazany na wędrowne życie. Mógłbyś byś kowalem , albo szewcem.
Ale  nie!Ty zostaniesz trubadurem! To nic pewnego. Stały zawód daje ci pewność ,że jakoś przeżyjesz w tym trudnym świecie. Natomiast .... natomiast artysta ma wzloty i upadki . Możesz stać się naprawdę kimś , lub nikim. Wszystko , albo nic. Żyj bezpiecznie będąc nieszczęśliwym , lub podejmij ryzyko. Wybieraj! Eh...Być skazanym na muzykę , coś pięknego i okrutnego zarazem.
Cóż nie ważne, zaraz koniec występu . Zyć nie umierać. Zaraz się dowiem. Cóż mi publiczność odpowie?
Cisza. Cóż to znaczy? Wszyscy patrzą po sobie. Nagle słychać głośne oklaski , ludzie z siedzeń powstawali. Ja też wstałam , oniemiałam i się ukłoniłam. Czy to koniec? Nie! Początek! Idę w dalszą wędrówkę.
-Cóż za anielski głos?- Wciąż słyszę szepty. Czy to prawda? Może zdaje mi się tylko i zaraz do szarej rzeczywistości wrócę, gdzie matka mnie moja oschła czeka. To nic! Jesli sen , niech trwa dalej! Niech się nie zbudzę! Wychodzę z karczmy , idę przed siebie. Jakie dziś cudne chmury na niebie!
Eh... Na dziś dość miasta mam. Chyba pójdę do lasu, gdzieś w dal. Spaceruję tak po lesie i wiatr mnie za sobą niesie. Słyszę szept drzew , słodki glos ptaków. Czy czegoś więcej do szczęścia potrzeba? Idę przed siebie , las tworzy muzykę. Najwspanialszy kompozytor tego świata .
Ah to ! Cóż to ? Kogo ja widzę? Tajemnicza postać- Kobieta. Cudnie wygląda w zwiewnej sukni. Jakiż spokój z niej bije! Ostrożna w każdym kroku , teren bada , drzewom się przygląda. Eh... Myślałam , że nikt już lasu nie odwiedza . Zaczęłam pytająco:
-Eh?- Spojrzałam w stronę dziewczyny.
-Odgarnęła włosy z twarzy, spoglądając na mnie:
- Kim jesteś?
-Aria, trubadurka z okolicznej wioski. W czym mogę pomóc?- ukłoniłam się .
- Nie kłaniaj mi się.- zamachała dłońmi zaskoczona.- Mimo wszystko... uh... wiedziałam jak się zachowasz. Proszę nie kłaniaj się, to dość... krępujące...
-Ty wiesz? Widziałaś może kiedyś mój występ? Jeśli tak to bardzo dziękuję za uwagę... Wiesz to dla mnie trudny początek i...- Odwróciłam na chwilę wzrok zamyślona.
- Nie widziałam.- uśmiechnęła się.- Ale wiem, że świetnie ci idzie, a większość uwielbia jak występujesz.- westchnęła.
-Oh poważnie? Skąd to wiesz? Może jesteś... Ah !Czy to możliwe?
- Co czy jest możliwe?
-Nie znasz odpowiedzi? Eh... A już myślałam...
- Gdybym użyła swojej wiedzy... jaki sens miałaby rozmowa?
-A więc jednak! Nieskończona wiedza kobiety o pięknej urodzie.Toż to Santa Marina!
- Skąd mnie znasz?- odsunęła się przestraszona.
-Bo widzisz... Wciąż wędruję po przerozmaitych krainach. Nie raz słyszało się o panience legendy nie z tej ziemi- Uśmiechnęłam się i spojrzałam w niebo.
- Och? Legendy..? Więc pewnie wiesz, kim jestem?
-Mhm.. - skinęłam głową.
Zerknęła za siebie, potem znów na mnie:
- Cóż... może lepiej... może... może lepiej nie mów mi nic na ten temat.
-Eh... Na śmierć bym zapomniała!
-Huh?
-Eh...to....Eh to.... Eh..to- chodziłam w zastanowieniu dookoła.- Przecież to jasne!- Energicznie usiadłam na ziemi i przyglądałam się Marinie. Wzdrygnęła się, będąc obserwowaną.
 -Wyjaśnij mi proszę, co oznaczają te twoje myśli...
Z tej niezwykłej postaci aż biła niewinność. Jakież to pięnkne.. W tych trudnych czasach ostała się najprawdziwsza czystość duszy. Cudowne...
Nie wiesz?-Powiedziałam głosem pełnym radości.- Musimy się śpieszyć! - Wstałam i rzuciłam miłe spojrzenie w stronę tajemniczej dziewczyny. Ruszyłam w stronę wioski. Odwróciłam się na chwilę, wyciągnęłam rękę w jej stronę:
-Idziesz?- Zapytałam.
- Nie.- zatrzymała się.- Nie idę.. Muszę zostać... Muszę... muszę...- zamgliły jej się oczy.- Ja muszę...- upadła bezwładnie na ziemię.
Cóż za dziwne zdarzenie. Jakież niezrozumiałe i tajemnicze! Nic z tego nie pojmuję.


Eh Marino , czy dokończyć raczysz? :) Chyba , że ktoś chce się wplątać.. ;)





sobota, 6 grudnia 2014

Opowieść Mariny cz.1

Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!

 Niczym echo, dudniły w mojej głowie słowa. Odbijały się od wszystkich zakamarków mojego umysłu by w końcu zapaść w nicość pamięci. Dlaczego znam odpowiedzi na wszystkie pytania świata, oprócz na swoje własne?
 Przekręciłam się niepewnie na drugi bok, chcąc wypędzić te słowa. Brzmiały dokładnie jak wypowiedź zapłakanej matki, chcącej ubłagać pomoc na żołnierzach... o sercach z kamienia. Moje wnętrzności kruszyły się, gdy słyszałam to mojej głowie. Czasem chciałabym bym głupia, bez uczuć. Może wtedy nie rozumiałabym istoty smutku... ani nie współczuła wszystkiemu co żyje.
 Nakryłam twarz płaszczem. Odnosiłam wrażenie, że taki czyn mi pomoże. Mylność... Nieprawda. Nic nie było w stanie pomóc... Głos wciąż odbijał się echem, raniąc skronie, raniąc uczucia i serce. Niczym chłosta... Bolało, piekło.
 I wtedy znów, gdy promienie słońca zaczęły przebijać się przez mgłę... ogrzewać moje odkryte stopy, poranione po długiej wędrówce... Wtedy znów myśl namalowała mi przed oczami krwawy obraz jakiejś wojny. Splamione szaty, podarte i powiewające na zimnym wietrze. Pole zasiane śmiercią, wznosiło plony. Sponiewierane zwłoki... Okrutne widoki... I przechadzająca się zwiewna postać, niezwykle smukła i dostojna, a jednak wzbudzająca odrazę... Ubrana w ciemnosiwą szatę, postrzępioną na końcach, piękną. Matowiała w oczach, rozpływała się mijając wściekłych walczących by znów zaistnieć nieco dalej. To był sen... Sen jak każdy... jednak po raz kolejny już go miałam. Znów inne wojska mierzą się ze sobą... znów inne życia kończą się na mych oczach... A jednak znów ta pani idzie, obserwuje i dogląda. Jakby chciała dociec, czy wszystko idzie zgodnie z jej planem. Czy idzie? Tak... Wszyscy giną, jednostką udaje się dotrwać do końca. Wtedy właśnie uznają się zwycięzcami, ale przegrali. Ona i ja... wiemy to. Ci którym udało się przeżyć, przegrali los. Są na krańcu przepaści, jeśli już z niej nie spadają...
 Ale ten sen, bo to sen, miał także swoją ciemniejszą stronę. Pani ubrana w szatę strachu i żalu, plenetrując ślepiami ciała... łypie i na mnie a wtedy dreszcz przeszywa moją duszę. Tnie na kawałki! Czuję ból, ból wszędzie, na każdym skrawku ciała... Lód tnie mnie... ogień pali. I wtedy właśnie...
- Nie!- zrywam się na równe nogi, cała spocona ze strachu. Otacza mnie mgła... i niepewność bo wiem... że to co widziałam działo się gdzieś na ziemi. Dlaczego... panuje zło?
 Oparłam się o drzewo. Jedno jedyne drzewo jakie rosło w mglistej sennicy. Westchnęłam ciężko. Sny w tym miejscu zawsze dotyczyły czegoś co dzieje się na ziemi i ma związek z osobą je śniącą... Tylko jaki związek ze mną mają wojny we wszystkich stron świata? Po nocnym koszmarze nie miałam siły myśleć. Po chwili uklękłam przy jeziorze i ochlapałam się wodą. Zimną wodą.
- Co szepcze w strumieniu, jaką odpowiedź, da mi opera ryb?- zanuciłam cicho w rytm szumiących moczarów. Odpowiedziały mi ciche poćwierkiwania snowików. Ptaki o wielobarwnym upierzeniu zasiadły na gałęziach drzewa, tuż nad moją głową. Ich melodyjny akompaniament, pozwolił mi porwać się pieśni szumiących burz.- Za jakie skarby, cierpią spławiki, które połyka się? Masz ci los. Problemów tyle mam... A rozwiązań szukać... trzeba. Chciałabym znów, małym dzieckiem być. Bezpieczeństwo ważna sprawa, ale szum fal... to... zbawienie...- moja dłoń bezwładnie opadła w taflę wody i plusnęła. Coś.. coś mnie zasmuciło, a nie byłam do końca pewna co. Snowiki z cichym gwizdem uciekły w kierunku swoich gniazd i zamilkły, pozostawiając mnie z szumem szuwarów. Niech moja mordęga się wreszcie skończy.
 Umyłam się. Ptaki wcale nie wróciły, a mi robiło się żal... wszystkiego i niczego na dobrą sprawę. Usiadłam pod rozłożystym dachem drzewa i przymknęłam oczy jeszcze na chwilę, by móc wypocząć. Jednak pierwsze co stanęło mi przed twarzą gdy to uczyniłam, to wlepiająca się we mnie pani w mrocznej szacie z krwistoczerwonymi oczami. Ocknęłam się momentalnie.
- Czy mogę wyjść?- szepnęłam. Nagle nie wiadomo skąd, jak już z resztą przez parę dni, odpowiedział mi głos niezwykle tajemniczy, odbijający się echem po całej sennicy.
- Nie.- krótka odpowiedź, ale jakże treściwa.
- Dlaczego?- kłosy trawy, falujące dotychczas zwolniły. Wydawało mi się przez chwilę, że słychać melodię walca... Dziwna kraina.
- Bo nie. Nie wrócisz tutaj i już nigdy nie będziesz bezpieczna, jeśli przekroczysz na powrót mglisty most.- dobiegło mnie znów. Niestety nieznany mi rozmówca miał rację. Nie mogłabym znów znaleźć się w sennicy, bo jej opuszczeniu.
- Ale ja bym chciała...- przerwano mi. Podmuch zimnego wiatru każący mi przestać mówić... typowe.
- Nie obchodzi mnie czego chcesz!- zagrzmiało, a mgła zrobiła się nie do zniesienia. Od paru dni usiłowałam zgłębić ten temat. Zauważyłam wiele rzeczy. Po pierwsze mój rozmówca strasznie irytował się na myśl o mojej chęci ucieczki. Po drugie, zawsze gdy się wściekał mgła robiła się tak gęsta, że aż się nią dusiłam. I tym razem tak było. Zakasłałam.
- Mnie obchodzi...- znów zadławiłam się mgłą, tkaną chyba na wzór dymu.- Wypuść mnie...- i... jeszcze jedno. Za każdym razem gdy się stawiałam... spowijał mnie... sen...
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!


 I znów! To wracało z każdym snem, z każdą chwilą. Dlaczego znów zmuszono mnie do cierpienia?
 Otworzyłam zaspane oczy. Słońce... och, znów przespałam dzień. Nastała noc w mglistej sennicy. O tej porze ciężko było rozpoznać to miejsce. Dlaczego? Dym zupełnie opadał a powietrze stawało się przejrzyste. Wszystko też umilkło, a jasny księżyc oświetlał taflę jeziora. Wspaniały moment na ucieczkę... Nierealne.
 Jednak jakoś... jakoś.. jakoś muszę wpłynąć na swój własny los.
- Słuchaj no!- zawołałam, zaraz po tym gdy podniosłam się z zimnej już ziemi. Usłyszałam ciche mruknięcie w odpowiedzi. Wystarczyło bym mogła mówić dalej.- Nie mam zamiaru ciągle być przez ciebie tłamszona. Weszłam tutaj sama i również sama opuszczę mglistą sennicę. Słyszysz? Wyjdę stąd!- huk. Nagły huk i coś niczym ostrze kosy, śmignęło... po czym znów leżałam na ziemi.
- Dobra. Mam znacznie lepszy pomysł.- usłyszałam. Stukanie... kopyta stąpające po skostniałej posadzce. Dokładnie cztery. Centaur? A może jakieś inne, dolne do głosu zwierzę?- Też chcę uciec, pomożesz mi.- nakazał. Podniosłam wzrok. 
 Dwie pary długich, smukłych nóg zakończonych kopytami z miękkimi, białymi szczotkami pęcinowymi. Srebrzyste podkowy. Długa do ziemi, śnieżnobiała grzywa... i pierzaste, błękitnoszare skrzydła.
- Jesteś... pegazem?- zapytałam cicho. Zwierzę zarzuciło łbem jakby zniecierpliwione.
- Zgadza się. A ty jesteś moją przepustką do wolności.- odparł sucho i zimno. Potem już na mnie nie patrzył. Rzucił mi jakaś złocistą linę, którą obwiązał sobie szyję. Chciał żebym go... wyprowadziła? Wstałam, jednak strach mnie obleciał, że znów wyląduję na plecach. Nic się nie stało. Pegaz stał spokojnie.
- Co mam zrobić? Jeśli spełnię twoją zachciankę... wrócę do normalnego świata?- wolałam się upewnić, czy moje domysły były słuszne.
- Ponad wszystkie swoje siły i wbrew oporowi krainy masz mnie stąd wyprowadzić.- zagrzmiało zwierzę tym samym głosem, który powstrzymywał mnie przed ucieczką. To był ten koń? To ciągle był on?
 Tak czy tak, wiedziałam wszystko. Że pole magiczne więzi pegaza w swoich objęciach, w mglistej sennicy i tylko osoba wewnątrz może mu pomóc. Miałam też pojęcie o tym, że moja siła jest wystarczająca do tego zadania. Chwyciłam złocistą linę i pociągnęłam.
 Stworzenie zarzuciło łbem niezadowolone, mruknęło coś w lotnym języku, który mogłabym rozszyfrować, jednak wolałam tego nie robić. Zbliżyłam się do wyjścia, przekroczyłam jego próg z łatwością. Potem pociągnęłam za sobą pegaza, znajdując się już na mglistym moście.
 Droga do świata z którego pochodzę... była mroczna, ciemna i pusta. Nie było tam nic, poza głuchą posadzką i próżnią otaczającą to wszystko z każdej strony. 
 Skrzydlaty koń postąpił na przód i nagle, drobny błysk przesmyknął się po jego grzywie... po czym zwierzę zarżało i stanęło dokładnie tuż za mną. Miałam ochotę wyciągnąć dłoń i je pogłaskać... jednak spodziewałam się reakcji, znałam ją.
 I nadeszła chwila w której zaklęcie pękło. Przekroczenie granicy kosztowało pegaza wiele cierpienia. Nagle niczym grom uderzyła w jego ciało jakaś wyjątkowo silna błyskawica, paląc i chłostając piękne futro, skórę stworzenia. A ten, dostojny i piękny znosił to z zaciśniętymi zębami, uszami położonymi po sobie, bez jęku.
 Złota lina uchroniła mnie przed działaniem zaklęcia atakującego... więc gdy skończyła się ta straszna mordęga, po długim czasie ruszyliśmy mglistym mostem dalej. Tam, po wyjściu na świeże powietrze... Pegaz padł na ziemię, jakby złamały się pod nim wszystkie nogi. Ruchem tym wyrwał mi z rąk też linę... Jego łeb leżał u mych stóp, a chrapy unosiły się ciężko. Uklękłam.
- Dziękuję, że dałeś mi wyjść. Wiem, że wszystko cię boli... I że pragniesz pomocy. Oferuję ci ją więc.- powiedziałam do niego. Skrzydlaty koń spojrzał na mnie czujnym, błękitnym okiem. Parsknął.
- Jesteś interesująca...- powiedział zmęczonym głosem. Chwilę oboje milczeliśmy, obserwując coraz to równiejszy ruch klatki piersiowej zwierzęcia. W końcu to on znów przemówił.- Będę miał na uwadze twoją wszechwiedzę, gdy znów cię kiedyś spotkam.- zamaszyście wstał, niemalże bez żadnego problemu. Mocno naruszył powietrze, machnięciem swoich skrzydeł, które ułożył wzdłuż ciała. Postąpił na przód, w cichy las. A po paru krokach się odwrócił.- Tymczasem żegnam.- powiedział, po czym ruszył przed siebie galopem. Tak prędko ukrył się pomiędzy drzewami, że nie zdążyłam się zorientować, iż zniknął.
 Rozejrzałam się. Od razu wiedziałam gdzie jestem. W końcu... jakimś cudem posiadłam wszelką wiedzę. Był to jeden z lasów Lagii Antas, na skraju polany.

Ktoś chce dokończyć? :3

wtorek, 2 grudnia 2014

Opowieść Bogdana cz.1

Ech wiosna...Piękny okres. Leciałem sobie po lesie. Chciałem się dziś spotkać z Max'em ale tego nie było. Ciekawe gdzie...Czekaj! Czy to nie on?! Czemu śpi w lesie...No nie należał do tych zabawowych więc co on tu robi? Podleciałem do śpiącego wilka.
-Max-zacząłem do dziobać po twarzy. Ten zaczął machać łapami. Prawie mnie trafił...prawie. Dopiero zauważyłem że ma na łapie...hmm jak to ludzie nazywają? Bandaż? No chyba tak. Przestał się ruszać. Podleciałem mu pod ucho.
-WSTAWAJ!!-krzyknąłem. Wilk nagle podskoczył. Ja się zacząłem śmiać.
-Hahaha...Bardzo śmieszne-powiedział zdenerwowany. Powoli wstał. Widziałem że jest coś nie tak z tą łapą.
-Em...A co u ciebie? Wiesz ile mam ci do powiedzenia-uśmiechnąłem się. Wilk wstał i zaczął gdzieś iść. Leciałem za nim.
-U mnie?-widziałem że zrobił się smutny-u mnie normalnie...To opowiadaj jak tam?
-A nawet dobrze-powiedziałem i usiadłem mu na głowie-poznałem taką jedną samicę. Bawiliśmy...
-To super-przerwał mi obojętnie.
-Ale nie dałeś mi dokończyć...Skąd masz ten bandaż?-spytałem zaciekawiony.
-Co?-spytał. Chyba sam nie wiedział co ma na łapię.
-To białe na łapię...
-Em...od człowieka-powiedział-zostałem postrzelony...
-No mów-powiedziałem bardziej zaciekawiony.
-Nie mam ochoty...
-Ech...
Przez dalszą drogę Max się nie odezwał. Chyba był bardzo smutny. Po godzinie chodzenia doszliśmy na jakąś polanę gdzie Max chciał odpocząć. Usiadł na polanie. Ja latałem sobie w kółko. Nagle zauważyłem jakiegoś...konia? Hmm tutaj koń? Chyba przed czymś uciekał...a może ona nie wiem...ale mało biegła w kierunku Max'a...a on jest w trawie...dla biegnącej osobie jest niezauważalny. Szybko leciałem w kierunku Max'a żeby go uratować przed potrąceniem...niestety nie zdążyłem. Max był poobijany...a ten koń upadł. Udało jej się wstać. Max dalej leżał. Chyba był nieprzytomny. Koń podszedł do wilka.
-Przepraszam!-krzyknęła-przepraszam, przepraszam, przepraszam...Ale ty żyjesz nie?-zaczęła go wąchać-Ty żyjesz co nie?  O nie zabiłam go?! Spokojnie, on pewnie tylko zemdlał spokojnie.
Podleciałem do Max'a. Słyszałem jak oddycha. Czyli żyje ale śpi...Zemdlał.
-Spokojnie-powiedziałem podlatując i siadając na konia-żyje...
-Kto to?!-krzyknęła. Chyba mnie nie zauważyła.
-Tylko ja-powiedziałem i podleciałem przed jej twarzą-jestem Bogdan a ty?



Emma? :P

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Opowieść Umi cz.2

-Altairze, mam pewien plan...
-Słucham?
-Bo widzisz...Do królestwa przybywa jakiś książe Nasturcjan , czy tam Narcyzjusz, nie pamiętam...Sęk w tym , że odbywa się wielkie przyjęcie i można to wykorzystać ...
-Wiesz chyba ty to możesz wykorzystać...-chwycił za mapę i zaczą się jej przyglądać-ja muszę porwać tą małą...a jak będzie na balu to będzie 100 razy trudniej...
--Możemy , udawać straże... Będzie ci o wiele łatwiej zbliżyć się do księżniczki.Z tego co wiem to jej sypialnia jest pod kluczem i bardzo strzeżona...
-Dla mnie to zły plan...ale można zrobić tak...ty zabierzesz ten medalion i dasz się złapać...wszyscy będą zajęci tobą...ja w tedy porwę małą i cię uwolnie...
-Ha ha ha . Bardzo śmieszne....
 -Eh...Zrobimy tak, jak mówię...
-Nie ma takiej możliwości...
-No to nie robimy wcale...
-No to próbuj sobie po swojemu sam. Jeśli uwarzasz , że łatwiej pokonać zabezpieczenia królestwa , niż wybić kilku ze straży to proszę bardzo...Masz wolną rękę...
-Ech...masz jedną szanse...jak nam się nie uda to umrzemy wiesz o tym?
-Nie raz ryzykowałam swoim życiem.A ty? Zabójca?Nigdy tego nie robiłeś?
-Ech..
-Podejmij decyzję . Chcesz spróbować ,czy może pozotać zapamietanym jako tchórz do końca życia?- Skrzyżowałam ręce i spojrzałam na niego wyzywającym wzrokiem.
-Spróbuję...Chociaż mi się to niezbyt podoba.
-Świetnie. Czas wcielić plan w życie.Pokaż mapę...
Męższczyzna niechętnie rozwinął stary kawałek papieru. 
-Hmmm... Z planu wynika , że najlepiej będzie iść tą drogą...- wskazałam palcem...
Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i ruszyliśmy na wyznaczony punkt. Na miejscu przygotowaliśmy zasadzkę na dwójkę straży pałętających się w tej okolicy.Kiedy stracili czujność , cichaczem zakradliśmy się do nich i zaatakowaliśmy od tyłu. Przebraliśmy się w ich mundury i powędrowaliśmy w stronę księcia Nasturcośtam... 
-Gdzie byliście? Nawiedzamy zamek Króla we Wschodnich Górach ! Pośpieszcie się! Mamo... Co za służba! Co za służba!- Powiedział wykonując gwałtowne ruchy, maszerował w tą i spowrotem. Po wyglądzie można było przypuszczać ,że to królewski posłaniec.
-No już już...-Poganiał nas machając rękami.
Energicznie podążaliśmy wraz z księciem. Po chwili znaleźliśmy się w ogromnej , przepięknej sali balowej. Można było usłyszeć echem głos króla , który mówił donośnym głosem. Nikt nic nie zauważył... Postanowiliśmy zacząć działać...

Altairze? Księżniczko? Jak to się zakończy? :)