niedziela, 30 listopada 2014

Opowieść Sorayi Aurory Lilian IV cz.1

 Nastał przecudowny nowy dzień. Obudziłam się w łożu wysadzanym szafirami, na łożu ze złoconego drewna z baldachimem opadającym kaskadami z sufitu, w srebrzystym odcieniu naturalnie. Zapach poranka roznosił się po całej komnacie, od wielkiego okna balkonowego, na noc otwieranego rzecz jasna, aż po wejściowe drzwi, zamknięte na klucz od wewnątrz.
 Przeciągnęłam się, otworzyłam oczy i ziewnięcie samo wydarło się z mych królewskich ust. Uśmiechnięta usiadłam na atłasowej pościeli w swej atłasowej nocnej koszuli z perełkami i sięgnęłam po złocisty dzwoneczek, wiszący tuż obok mej głowy. Zadzwoniłam nim trzy razy, aby zwołać do siebie służbę, po czym znów ziewnęłam.
 Oczekując na osiem służących, zajmujących się wyszykowaniem mnie z samego rana, przyglądałam się z łoża górom, jakie mieściły się tuż obok mego balkonu. Piękne widoki rozciągały się wzdłuż i wszerz, a wielobarwne ptaki wschodnie śpiewały ślicznie, przelatując nieopodal.
 Znów ziewnęłam, a wtedy jak na życzenie zastukano w me drzwi. Podniosłam się, bosymi stopami dotykając czerwonej wykładziny. Powoli przystąpiłam do wejścia i przekręciłam złocisty klucz w zamku. Wtedy te otwarły się, a witająca mnie uśmiechem służba, weszła do pokoju. Jak już mówiłam, było ich łącznie osiem, w tym tylko sześć kobiet i dwóch mężczyzn, Florency i Henry. Obaj chwycili na raz mą królewską osobę i zanieśli prędko znów na atłasową pościel. Lekko usiadłam na niej, po czym milcząc posłałam im uśmiech.
 Cała grupa ustawiła się przede mną w rzędzie, po czym ukłoniła. Ja wtedy zaklaskałam w dłonie z gracją.
- Dobrze. Dzisiaj chcę pięknie wypaść przed księciem Nasturcjanem.- oznajmiłam donośnie, niczym dyktator na zebraniu wojska.- Ma mnie odwiedzić za osiemdziesiąt trzy minuty. Macie zrobić wszystko tak, abym nie wysiliła się przez ten czas i wyglądała fantastycznie. Czy to jasne?- wszyscy na raz przytaknęli po czym rozpierzchli się po komnacie, a jedna z niższych służących, Ellie, podała mi złotą tacę z moim śniadaniem.
 Do tego doniosła także gorącą jeszcze herbatę, którą sącząc wypiłam. Gotowane jajka z delikatnymi małżami oraz ponczem były wyśmienitym posiłkiem na taki dzień jak ten.
- Wspaniale. Florency! Teraz pomóż mi się przebrać.- nakazałam po zjedzeniu. Mężczyzna wykonał moje polecenie i już po całych piętnastu minutach olśniewałam wspaniałą, królewską suknią.
 Tym razem, krawiec nadworny postarał się wyjątkowo. Dostałam szatę z srebrzystej tkaniny, połyskującej przy każdym ruchu. Udekorowana była diamentowymi łańcuszkami i koronką w kryształki. Do tego tren odstawał ode mnie, szeleścił, a bufiaste rękawy dodawały mi dostojności. Do takiego ubioru, Walicja dobrała mi nową kolię i kolczyki, które niegdyś dostałam od matki.
 Włosy czesał mi Henry, starając się nie zniszczyć ani jednego, perfekcyjnego loka. Udało mu się, jednak mogłam przyczepić się do wielu szczegółów... Ojciec król zabronił mi jednak ciągle karcić służbę, która jest jak dzieci... należy je pochwalić, jeśli robią coś zgodnie z poleceniem.
 Tiarę nałożyłam zupełnie sama, palce służby nie mogą dotykać klejnotów koronnych. A gdy już to uczyniłam, byłam gotowa by wyjść na spotkanie przeznaczeniu... Nasturcjan miał się pojawić lada moment!
 Wyszłam na hol zamku i podążyłam po czerwonym dywanie do sali bankietowej. Wydany na cześć księcia bal, miał się odbyć z chwilą jego przybycia. Tymczasem zastałam tam jedynie matkę i ojca, zasiadających na swych fotelach.
- Sorayo Auroro Lilian IV.- usłyszałam po wejściu. Był to głos mej rodzicielki.- Czyżbyś zapomniała o dzisiejszej wizycie?
- Nie matko.- zaprzeczyłam. Jakim prawem miała do mnie pretensje?- Byłam pewna, że mimo idealnych przygotowań z mej strony i tak przyczepisz się do czegoś...- dodałam mniej przyjemnie. Ona natomiast podniosła na mnie wzrok znad swej książki, którą czytała.
- Na klejnoty koronne, Sorayo Auroro Lilian IV, uważaj na słowa.- syknęła niemalże, ale ja już nie słuchałam. Do sali bankietowej wszedł właśnie... Filip, paź królewski, najważniejszy doradca króla zarazem. Gdy mijał mą królewską osobę, ukłonił się nisko, z pięknym uśmiechem na twarzy. Potem skierował się do władcy.
- Wasza wysokość.- klękną na jednym kolanie.- Do bram zamku dotarła eskorta króla Galicjana, a wraz z nią kareta księcia Nasturcjana.- oświadczył nie podnosząc wzroku. Ta dostojność mogła z łatwością przebić jakiegoś tam błękitnokrwistego.
- Wpuścić i serdecznie powitać!- huknął król, głosem godnym potężnego krasnoluda. Wstał z fotela, poprawił czerwony płaszcz.- Mamy gości!- oświadczył służbie, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rozpierzchła się na wszystkie strony.
- Wspaniale.- wymamrotałam, po czym odprowadziłam wzrokiem oddalającego się Filipa.

Cóż.. Ktoś dokańcza?

Opowieść Altaira cz.1

Czyściłem mój miecz. Usiadłem pod drzewem. Umi też usiadła. Spojrzałem w niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi. Księżyc powoli wschodził. Spojrzałem na dziewczynę.
-Czas zrobić ognisko...Jutro czeka nas ciężki dzień jak i noc-powiedziałem. Miecz włożyłem do pochwy. Wstałem. Zebrałem kilka patyków i zrobiłem ognisko. Dziewczyna siedziała i patrzyła.
-Co mówiłaś że chcesz zabrać?-spytałem siadając koło ogniska.
-Mówiłam o medalionie, a dokładniej medalionie Księżniczki Sorayi.-powiedziała spoglądając na mnie kątem oka.
-A po co ci on?-spytałem. Z kieszeni wyciągnąłem chleb-Chcesz?
-Nie twój interes...Ja mam swoje sprawy , a ty swoje... Jak masz na zbyciu to czemu nie.. -wyciągnęła rękę . -Wiesz... nie łatwe jest życie pirata...
Dałem dziewczynie kawałek chleba. 
-Już dobrze nie wnikam...
Położyłem się na trawię i patrzyłem w niebo. Jutro w nocy zabiorę tą całą księżniczkę i oddam w ręce mistrza. Co on tam z nią będzie robił to już nie moja sprawia.
-Wiesz nie do końca cię pojmuję...- też spoglądała w niebo.
-Hę?-mruknąłem.
-Nic , nie ważne...
Dziwna dziewczyna. Zaczyna coś mówić i nagle kończy bez wyjaśnienia...Zamknąłem oczy. Zasnąłem. Nic mi się nie śniło. Noc przebiegła normalnie.
Obudziłem się. Słońce dopiero wchodziło zza gór. Wstałem. Z ogniska został tylko żar. Rozejrzałem się. Umi jeszcze spała.
-Wstawaj-podszedłem do niej i zacząłem szturchać.
-Już, już...-powiedziała zaspana dziewczyna. Po kilku minutach wstała. Ja już w tym czasie przygotowałem konia. Wsiadłem na niego. Dziewczyna też wsiadła i pojechaliśmy. 
-To jak chcesz zwrócić na siebie uwagę rycerzy?-spytałem Umi która siedziała za mną.
-O to się nie martw. A ty ? Masz już jakiś plan , jak niespostrzeżenie , uprowadzisz Księżniczkę?
-Najpierw muszę zobaczyć zamek i zobaczyć gdzie dokładnie jest sypialnia księżniczka. Po to właśnie będziemy w zamku już za dnia. 
-Jasne...Po prostu idziesz na żywioł...Zgadza się?
-Trafiłaś-powiedziałem. 
Reszta podróży minęły nam cicho. Dojechaliśmy pod zamek. Powoli wjechałem do środka. Rozglądałem się za ochroniarzami. Musiałem dokładnie wiedzieć gdzie są rycerze żeby łatwiej mi było uciec. 4 łuczników na murach 6 rycerzy przy bramie. Przy wejściu była karczma. Zostawiłem konia przy niej. Stanąłem przed karczmą. Odwróciłem się do dziewczyny.
-Ty idź zobacz którędy można szybko uciec. Ja idę się dowiedzieć gdzie jest sypialnia księżniczki.
Dziewczyna bez słowa poszła. Ja ubrałem czarny kaptur i wszedłem do karczmy. Było ciemno. Kilka świec dawała trochę światła. Było bardzo dużo dymu. Śmierdziało alkoholem. Usiadłem przy barze.
-Jeden browar-powiedziałem do grubego mężczyzny. Podał mi ja zacząłem pić. rozejrzałem się. Było dużo ludzi.
-Chyba biznes się kręć nie?-spytałem.
-Wiem pan być jedyną karczmą w takim wielkim zamku to wielkie szczęście-powiedział czyszcząc szklanki po browarach.
-A czemu to tak?-spytałem.
-Ech przez tą małą dziewuchę-powiedział ciszej. Chyba mówił o księżniczce-niedługo i ja będę musiał się stąd wynosić...
-Dlaczego?-spytałem zainteresowany. Dowiem się o wszystkim nie kiwając palcem...a nawet za darmo się napiję...
-Podobno ona nie trawi pijaków, palaczy i narkomanów...ale gdzie u nas? Przecież to porządna karczma...
-Hmm...a co jeśli wszystkie problemy z księżniczką znikną?-spytałem.
-Chce pan coś powiedzieć?
-Jeżeli dostanę mapę zamku z dokładnością gdzie śpi księżniczka i nie będę musiał płacić za te piwo to możesz być spokojny o karczmę.
-No...toż to...
-Spokojnie...zróbmy tak...Jeżeli stchórzysz i pójdziesz po straż to cię zabiję...jeżeli mi pomożesz wszystkie twoje problemy się skończą...więc co pan wybiera?
Człowiek się zastanawiał chwile. Odstawił szklanki. Wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Po kilku minutach wrócił z dużym papierem.
-No dobrze jeżeli za parę dni nie usłyszę że księżniczka zniknęła to straż będą wiedzieć kogo szukać...
Wziąłem kartkę i wyszedłem z karczmy. Usiadłem na ławce przy karczmie. Wyciągnąłem kartkę ale w tej samej chwili przyszła Umi.
-Altairze...




Tak? xD

Opowieść Umi cz.1

Wraz z Altairem już opuszczaliśmy mury zamku. Męższczyzna niewzruszony jechał patrząc przed siebie. Zapytałam:
-Dlaczego?Dlaczego zabiłeś tego niewinnego człowieka?
-Żebyśmy mogli uciec?
-Mogło się obyć bez niepotrzebnego przelewu krwi...
-Może dla ciebie...-Powiedział
-Mogłam się tego spodziewać po zabójcy...-Powiedziałam z wyrzutem.
-Wiesz , mogłem ci nie pomagać.Sama do mnie przyszłaś.
-Wiesz, kiedy się poznaliśmy nie wydawałeś mi się taki toksyczny....
Zaczęłam wspominać:
Nasze spotkanie można nazwać przypadkiem.Pamiętam.Jako iż jestem piratem goniła mnie zgraja męższczyzn , chcąca mojej głowy.Niezła była za mnie sumka , nie ma co. Gdyby była taka możliwość sama chętnie przyniosłabym moją głowę komu trzeba... Znalazłam się w ślepym zaułku. Nie wiedziałam co robić. Nagle zobaczyłam , że wszyscy przeciwnicy zaczęli krwawić. Zobaczyłam za nimi Altaira. Ledwo co wszystkich powybijał , a już zaczął czyścić swój miecz z krwii.
-Kim jesteś? -zapytałam.
-Nie ważne odpowiedział nieznajomy.
-Jak chcesz...Wiesz nie jesteś zbyt rozsądny. Mogłabym ci się do czegoś przydać...
-Sam sobię poradzę...
-Wiem co planujesz i uwierz mi , to nie takie proste jak ci się wydaję.Chodzi ci o księżniczkę Sorayę. Nieprawdaż?
-Mi się nie uda?Hah...Nie potrzebuję pomocy...Będziesz mi tylko przeszkadzać....
-Wiesz ...Zawsze ktoś może cię wydać...
-Czu ty coś insynuujesz?
-Możliwe , możliwe....Kto wie?Kto wie?
-Dobra.Czego chcesz?Po co się mieszasz?
-Niczego właściwie...Oferuję współpracę....
-Ale jest mi ona nie potrzebna...chociaż...będziesz mogła stać na czatach paś?
-Nie ma mowy,Nie przystępuję na takie warunki.Albo będziemy jak równa z równym, albo wcale...
-No to wcale...-Zaczął się oddalać... 
-No dobra! Idź! Jestem ciekawa , jak sobie poradzisz, jeśli uprowadzę księżniczkę przed tobą! Nie mogę już się doczekać twojej reakcji dostojnisiu.
-Ech...możemy zrobić tak...ja ją zabiorę a ty....ty jakoś będziesz musiała zwrócić uwagę rycerzy.
-Chwila , chwila.... Jest jeszcze jedno....
-Czego?
-Bo widzisz...Księżniczka Soraya ma pewien przedmiot...Chodzi o medalion mianowicie.To moja część.Jasne?
-Bierz co chcesz....
-Umowa?
Podszedł do mnie , podał mi rękę i powiedział:
-Umowa.
No cóż... Moje wspomnienia zakłóciło jedno pytanie:
-Altair?
-Czego?
-Powiedz mi , po co atakowaliśmy to królestwo?
-Tak dla rozgrzewki..- Zsiadł z konia , spojrzał na swoją broń i zaczął czyścić miecz...
 Nic na to nie odpowiedziałam. Cóż...Sama sobie wybrałam zabójcę na sojusznika. Altair może jest okrutny, ale nadal coś mnie w nim zastanawia...


Altairze? :) A może Księżniczka ma coś do powiedzenia w tej sprawie? ;p

Opowieść Maximusa cz.7

-Masz jakiś plan?-spytała się mnie Vent. Ja...plan...Ależ oczywiście...
-Nie mam...Ale...niee-usiadłem i oparłem się o drzwi-Ech...jestem beznadziejny...
Ech taka prawda...Przylazłem tu bez żadnego planu...Tyle razy co ktoś musiał mi pomagać...Na przykład kiedy mnie postrzelono...
-Dotarłeś tutaj, nie przesadzaj.I tak już dużo zrobiłeś. Czekaj. Chyba mam pomysł.
-Jaki?-spytałem zaciekawiony
-No cóż. Trzeba zrobić małe zamieszanie...- Nie zdążyła dopowiedzieć reszty. Usłyszałem wielki hałas zza drzwi. Jakaś kobieta uciekała trzymając jakiś przedmiot w ręce. Można było usłyszeć głos : Za nią! 
-Teraz mamy szansę!-krzyknęła. Zaczęliśmy biec. Oczywiście byłem za nią. Nie mogłem biec szybciej przez moją łapę. Biegliśmy chyba przez rynek który znajdował się blisko wyjścia. Zauważyłem bramę. Była zamykana. Zauważyłem także tą kobietę. Biegła w stronę wyjścia. Coś nie tak. Przecież z tego co widzę to zwykła chyba złodziejka. Usłyszałem też alarm. Co się dzieje? Potem zauważyłem mężczyznę który krwawo zabija rycerza...to był ten sam rycerz który mi pomógł. Widziałem jak leje się z niego krew. Szybko zmieniłem kierunek biegu i wskoczyłem na zabójcę. Człowiek mnie odepchnął i zaczął uciekać. Wskoczył na mury zabijając przy tym rycerzy zamykających bramę i ją otworzył.
-MAX! SZYBCIEJ!-usłyszałem krzyk Vent. Szybko zacząłem biec do wyjścia. Było mi przykro. Jak można tak przyjść i zabić? JAK?!
Z vent wybiegliśmy z zamku. Kobieta także uciekła. Widziałem mordercę. Wsiadł na jakiegoś konia. Kobieta także wsiadła. Uciekli. Z \Vent biegliśmy jeszcze kilka minut żeby oddalić się jak najbardziej od zamku. Zatrzymaliśmy się. Ja usiadłem i oparłem się o drzewo. Byłem oszołomiony. Patrzałem na ziemię.
-W-widziałaś to?-spytałem. Byłem przerażony.
-Widziałam-powiedziała i spuściła głowę.
-Ja...ja idę spać-powiedział i się położyłem.
-Idziesz tu spać.Poważnie?Tak po prostu?-spytała zdziwiona.
-Robi się ciemno...Nie wiem jak ty ale ja idę-odwróciłem się i zamknąłem oczy. Usłyszałem jak Vent odchodzi. Po kilku minutach zasnąłem...


Smutny Max ;-; Kto dokończy ? :P

Opowieść Vent d'automne cz.6

-Co ty tu robisz?-zapytałam.
-Przyszedłem po ciebie.
-Przecież to niebezpieczne.
-Podziękujesz mi później.
 Zamilkłam na chwilę.Heh... Co za ironia.  Kiedyś powiedziałam mu dokładnie to samo.
 Nie  mogłam  już być na niego zła.
Chce mi pomóc. Wilk  po kilku próbach uwolnił mnie z klatki. Skinęłam do niego głową i uśmiechnęłam się. Wokół widac było tylko ciemność . Obijając się o różne przedmioty , z  trudem doczłapaliśmy się do drzwi. Zauważyłam jakąś białą skórę na jego łapie. Zapytałam:
-Co to jest?
-Jeden z ludzi mi pomógł.
-Poważnie?
Zaczęłam się zastanawiać. Może nie wszyscy ludzie są tacy źli...
Może poprostu nigdy nie trafiłam na takiego , z którym Maximus miał doczynienia .
Czy moje mniemanie o tej rasie ma jaką kolwiek szansę się zmienić?
Przez szparę w drzwiach przyglądałam się zachowaniu zamieszkałych w królestwie.
Nie potrafiłam do końca tego wszystkiego zrozmieć. Ludzi , którzy w jakiś sposób okazywali sobie sympatię , czy pomagali było naprawdę niewiele. Może i niewielka ilość , ale zawsze.
Ciekawe jak to jest otrzymać pomoc od człowieka. Skończyłam się zastanawiać.
 Odwróciłam się w stronę Maximusa.
Zapytałam:
-Masz jakiś plan?
-...


Maxsiu?

Opowieść Maxime cz.1

 Jaką smaczną zupę przyrządzę z dwóch zajęczych serc i rogu jednorożca? Co takiego znajdę w szafie poza magicznym pyłem i miotłą? Hm.. hm..! Pytania godne czarownicy, nigdy nie znającej odpowiedzi. Głupota przerasta... głupota...
 Iść w las, czy zostać w chacie, napawając się zapachem zgnilizny i podziwiając pajęcze sieci? Wybór trudny. Odpowiedź nieznana.
 Postanowiłam wyjść. Co wzięłam ze sobą? Laskę. Miotła nie służy wiekowi, pył magiczny wyblakł, zwilgotniał. Nadaje się tylko do ozdoby. Biada czarownicy nie znoszącej ozdób!
 Kuśtykałam przez mój las spowity niewidzialnym dymem. Dym.. czy doprawdy żadne zwierze nie wie jakie ma to ustrojstwo właściwości? Magiczne! Jest niewidzialne, ciężkie, trujące i nadmiar tego w płucach sprawia, że ofiara również... traci swą widzialność.
 Gałęzie... każdą z nich miałam na twarzy, aż kurzajki mnie bolały. A żaden urok nie działał... żeby szlag trafił te badyle. Żeby je trafił szlag...
 Podążając wydeptaną drogą, klnąc na roślinność martwą, nagle me stare uszyska usłyszały dźwięk. Śniadanie! Cóż to za dźwięk przebrzydły, istoty w mym lesie? Przez niewidzialną mgłę, jak po wodzie, rozniosło się kichanie... A me kości, gnaty zaskrzypiały niemiłosiernie. Odwróciłam cielsko swoje i ruszyłam w kierunku dźwięku. Jakież to smakołyki przywlokło do mnie..?
 Pomiędzy ciemnymi pniami mrocznych drzew, dało się już dostrzec tę puchatą kulkę w śnieżnym odcieniu. Przyczłapałam do niej, nieświadomej mojej obecności. Wyciągnęłam wstrętną łapę, z nierównymi, zielonymi pazurami. W powietrzu udałam, że urywam jej łebeczek.. zastanawiając się jak ją przyrządzić..
- Proszę, proszę... białe kocię...- zaskrzeczałam wyjątkowo przebiegle. Potem jeszcze raz powąchałam z dala jej futro. Węch czarownicy to wielki skarb, wielki skarb...- Odwróć się, moja dziecino.- powiedziałam znów, widząc ślepiami, że kocię ni drgnie. Wtedy śnieżna pantera lekko spojrzała na mnie. W oczach jej widziałam strach, wielki strach i zaskoczenie. Schlebiało mnie, bardzo.
- Piękne futerko, do wypatroszenia...- zaczęłam skrzecząc na głos myśleć. Zielonymi pazurzyskami dotykałam jej, a ona nie stawiała oporu z przerażenia...- Przetnę tu, nakroję tam... I na tygodniowym oleju z sercami zajęcy ugotuję...- oblizałam wargi jęzorem. Niedługo do syta najem się... Mmm...
- Wolne żarty...- doszło mnie warczenie. Śnieżne kocię wydobyło dźwięk! Marszcząc czoło.. jeżąc futro. Było wściekłe nie ma co!
- Hoho ho!- zarechotałam, po głowie kocię wygłaskałam drapiąc pazurzyskami.- A głos niebiański uwierzę w słoiku!- dodałam.
 Koci drapieżca zamachała puchatą łapą przed sobą, odtrącając me ręce. Warknął, najeżył się znów i wyszczerzył kły.
- Kurzajki precz!- położyła po sobie uszy... niczym czarny kot czarownicy. Czarny kot! Kot! Pantera kotem... Czarnym kotem. Ale czy to urok.. hm.. a może sadzę? A może wystarczy, że przekroczy próg chaty?
- A więc nie ugotuję.. zbyt mięśnie to mięso.- stwierdziłam. Pantera jakby z ulgą westchnęła, gdy zmusiłam ją do wysłuchania... zaklęcia!- Uraka ma smaka, kociaka na piec, dym sam jak pokraka, odważy się pleść.- zamachałam palczyskami, niebieskie pyły wzniosły się pod mymi paznokciami, migocąc, dymiąc i śmierdząc. Potem, utkaną z magii niewidzialną nić zawiesiłam na szyi zdezorientowanej kocicy i pociągnęłam ją za sobą do chaty.
 Że też ten urok się udał...

Tu znów dokończyć może tylko Snowglow.. chyba że ktoś z was chce stworzyć kruka czarownicy, droga wolna. :3
Ps. Opowiadanie miało być dziwne i chaotyczne.

sobota, 29 listopada 2014

Opowieść Maximusa cz.6

Ledwo doszedłem do tego zamku. Wszedłem do środka. Było pięknie. Mogłem się poczuć jak szlacheckie zwierze kiedy...
-WILK!-krzyknęła jakaś dama. Jeden rycerz zaczął mnie gonić. Ja nie mogłem uciekać przez tą łapę więc rycerz łatwo mnie złapał. Podniósł mnie i się na mnie popatrzył. Od razu zrobiłem szczenięcą minkę.
-Ooo...Nie mam serca cię wyrzucać-powiedział ciepło człowiek z wąsem.
Zaczął gdzieś mnie nieść. Zaniósł mnie do jakiejś piwnicy.
-O...coś ci się stało w łapę?-spytał. Położył mnie koło jakieś klatki. Wstał i z półki wziął jakąś białą skórę?
-Daj opatrzymy-uśmiechnął się i obwiązał mi tym łapę-dobra wieczorem po ciebie przyjdę, a teraz idę dalej czuwać w mieście-powiedział i poszedł.
Spojrzałem na łapę. Hmm...Chyba to najmilszy człowiek jakiego kiedykolwiek spotkałem. Zacząłem się rozglądać.
-MAX!-krzyknął jakiś głos. Hmm gdzieś już chyba słyszałem ten głos-Tutaj-spojrzałem na klatkę. W środku siedziała Vent.
-VENT!-krzyknąłem-znalazłem cię...


Vent cieszysz się ? :3

piątek, 28 listopada 2014

Opowieść Vent d' Automne cz.5

Zostałam złapana. Co za okropne uczucie... Nie mając już sił na próbę wyrwania się oprawcom jedynie przysłuchiwałam się ich rozmowie. Nieślubne dziecko, córka króla...
Co to wszystko ma znaczyć?
Nagle usłyszałam szelest w krzakach. Maximus? Co on tu robi ? Powinien odpoczywać. Lepiej żeby w takim stanie nie został dostrzeżony. Kto wie, co mnie może spotkać w królestwie...
Zauważyłam , że zbliżamy się do celu. Pojazd już stał przy jednej z pobliskich ścieżek.
Jeden z mężczyzn wrzucił mnie do środka , po czym powiedział:
-Co za paskudne zwierzę.
Podróżowałam z tych nieznośnych warunkach przez pewien czas. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce zobaczyłam przepiękny zamek. W środku był cudowniejszy . Wykwintne ozdoby, drogie przedmioty ze złota , czy czasem nawet kamieni szlachetnych otaczały mnie z każdej strony.
Wiedziałam jednak ,że nie ta przepiękna będzie dla mnie przeznaczona. Męższczyźni podeszli do władcy , ukłonili się i oznajmili:
-Miłościwy panie , co mamy poczynić z tym dziwacznym stworzeniem?
-Póki co , zamknijcie go.
I w ten oto sposób znalazłam się w ciasnej klatce, która była przechowywana w  piwnicy.
Nie jestem w stanie opisać pomieszczenia , do którego zostałam przyprowadzona.
Wokół mnie nie było nic.Tylko ciemność....
Nagle usłyszałam czyjeś kroki.


Czyje?Kto dokończy?

Opowieść Snowglow cz.5

 Śniłam sny krwiste, zabójcze i dość realistyczne. Zatapiałam kły w ciałach moich zdobyczy, napawając się ich strachem i niemocą. Najwspanialsza rzecz w polowaniach, moc jaką ma się w łapach... Bezcenne. Uśmiechałam się prawdopodobnie przez sen, oblizywałam być może... W końcu najedzona w śnie, poczułam realne burczenie w brzuchu. Zamachałam łapą w powietrzu, odganiając złą marę każącą mi się zbudzić. Jedną rzeczą jest ona, która bez względu na to co uczynię, zawsze mnie pokona.
 Otworzyłam ślepia, wtulony w futro pysk uniosłam lekko do góry. Poczułam zapach śrutu, ten sam którego używają łowcy z zachodniego zbocza. Sierść mi się zjeżyła. Od razu też podniosłam się na nogi, ogon opuściłam bardzo nisko, po sobie. Uszy także położyłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zagrożenia. 
 Okropnie nie podobał mi się fakt, że ci sami łowcy przed którymi uciekałam przed laty, teraz znów dają o sobie znać. Chwilę sterczałam jeszcze w takiej pozycji, niezdolna się ruszyć. Nie słyszałam nic. Czyżbym przespała strzelaninę? Poczułam za to świeży zapach wilczego futra... Po krótkiej dedukcji wiedziałam już w którą stronę się udał. Dlatego też się ruszyłam. Najprawdopodobniej go postrzelili, gdy chciał sprawdzić co się dzieje. Po jego śladach stwierdziłam że się nie spieszył, to też na pewno nie uciekał.
 Stałam patrząc w tamtym kierunku. Ruszyłam z miejsca... W przeciwnym kierunku! Nie miałam zamiaru mieszać się jakiś spór pomiędzy człowiekiem, a zwierzyną łowną. Skoro głupi wilk pchał się w to wszystko, zginął słusznie. Jeśli natomiast nie miał o niczym pojęcia, to przypadkiem. Ofiara losu!
 Ruszyłam zatem pędem. Im dalej byłam od miejsca mej drzemki tym mniej czuć było śrut. W końcu zwolniłam, obejrzałam się i odsapnęłam z ulgą. Spuściłam łeb, zaczęłam wciągać obficie powietrze. Łypałam wzrokiem na około, jeszcze dobrych parę minut. Dopiero po tym udało mi się uspokoić dudniące serce. Waliło... ze strachu. Byłam pewna, że nikt inny nie mógł użyć takiego śrutu. 
 Co najśmieszniejsze ucieczka przed polowaniem zawsze zapędza mnie w dziwne miejsca. Tak było i tym razem. Nie miałam zupełnie pojęcia gdzie się znalazłam, a więc nauczona doświadczeniem ostrożnie stawiałam każdy krok. Nie słychać było płynącej wody, nawet szum drzew zupełnie znikł. Miałam nadzieję, że miejsce nie jest zaklęte... nieciekawie by było. 
 Im dalej w tę dzicz się zapuszczałam, tym bardziej chciało mi się kichać. Dym, dziwne, bo w końcu go nie było, jaki czułam drażnił moje nozdrza. To niesamowicie mnie irytowało, jednak powstrzymywałam się jak mogłam. Nie wiadomo było co kryje się w zaroślach, co może mnie usłyszeć.
 W końcu, po długim spacerze usiadłam na ziemi. Zamiotłam ogonem. W futrze czułam drobiny jakiegoś pyłu... Okrutnie były uciążliwe. Przetarłam sobie łapy łapami, w zamiarze strzepania tego. Gdy jednak to uczyniłam, sprawiłam wzniesienie się dymu na nowo... niewidzialnego dymu i niespodziewanie... kichnęłam!
 Dźwięk ten rozległ się echem po całej puszczy, odbijając od każdego drzewa, każdej gałęzi. Przeszedł mnie dreszcz. Czy teraz... wszystko i wszyscy wiedzą o mojej obecności? 
 Nie ruszałam się. Żadna odpowiedź jednak nie dochodziła do mych uszu. Znów otaczała mnie jedynie cisza. Miałam już odetchnąć z wielką ulgą, wstać i zawrócić do własnej kryjówki, mając serdecznie dość dziwności tego miejsca, gdy... usłyszałam głos za swoimi plecami.
- Proszę, proszę... Białe kocię.- sierść na mym karku zjeżyła się z przestrachem. Był to głos kobiecy jednak...- Odwróć się, moja dziecino.- dobiegło mnie. Nieświadoma tego co robię, ostrożnie jednak, wykonałam polecenie. 
 Niemożliwe! Czarownica!

Dokończę nową postacią, ok? ;)

Opowieść Maximusa cz.5

Huk...Usłyszałem strzał ze strzelby. Znowu oni? Wstałem. Jeden plus łapa już nie piekła. Dalej nie mogłem biec i kuśtykałem, ale już nie bolało jak na samym początku. Wyszedłem z jaskini. Rozejrzałem się ostrożnie. Pantery już nie było. Pewnie uciekła po usłyszeniu strzału. Poszedłem ostrożnie do przodu. Nagle usłyszałem głosy. Nie były to piękne głosy ptaków które o tej porze roku przelatywały koło mojej jaskini. Ciekawe w ogóle kiedy mój przyjaciel Bogdan przyleci...nie czas żeby o tym myśleć. Głosy były grube i nie pasowały do żadnego zwierzęcia. Byli to ludzie. Chyba szli w moim kierunku...EJ ONI IDĄ W MOIM KIERUNKU! Szybko schowałem się w krzakach. Łbem wyjrzałem. Oni stali plecami do mnie.
-Ech po co ją zabraliśmy?-powiedział jeden mężczyzna. Z tego co zauważyłem to nie byli zwykli ludzie którzy chodzą na polowanie...Czy to byli rycerze? Ale co oni robią po tej części lasu? Przecież zamek jest daleko stąd.
-Nie wiem...Podobno to córka króla-powiedział i wyciągnął jakieś zwierze z plecaka. Ono żyło?
-Bastard?-spytał. Bastard co to za słowo? A! Potomek królewski z nieślubnego łoża...Nasz król jest aż tak obrzydliwy?
-Chyba tak...Król chyba nie chce zrobić dziecku przykrości-powiedział i zaczął przyglądać się zwierzynie. Ej...Czy to? Vent?
-Ale to obrzydliwe zwierze...Że też jej się podoba...-powiedział i podniósł szakala.
-Dobra chodź-powiedział-musimy się już stąd zabierać.
-Masz racje-powiedział i wsadził Vent do plecaka. Wstał i po chwili poszli. Ja także się ruszyłem i poszedłem za nimi...


Kto dokończy ;) ?

niedziela, 16 listopada 2014

Opowieść Vent d'automne cz 4.

Szłam jeszcze pewien czas w stronę swojego legowiska. Po chwili się zatrzymałam. Przypomniałam sobie , o tej wrednej panterze , która była gotowa mnie zabić za rzekomo „jej żarcie”. Co za dziwne stworzenie. I wtedy coś mnie tknęło. Maximus dostał ode mnie część tej zdobyczy a wściekła „samica alfa” byłaby w stanie zaatakować go z tego powodu. Niby nic , przecież wilk rycerz dałby sobie z takim drapieżcą radę. Ale... Maximus ma przestrzeloną łapę. Nie chcę , żeby ta bezwzględna pantera zrobiła coś głupiego z tak błahego powodu. Postanowiłam zawrócić i wszystko wyjaśnić. Biegłam i biegłam i nagle... TRZASK! Usłyszałam odgłos strzelb , co za ironia. Chcesz komuś pomóc , a tu takie niespodzianki. Schowałam się w zaroślach.Myślałam ,że to znowu ci grubi nas atakują , a tu proszę . Liczna załoga umięśnionych mężczyzn , wśród nich Jeden ubrany bardzo dostojnie , a tuż obok niego  mała dziewczynka. Słyszałam jak ten dostojniś mówił:
-Tego możemy?
A dziewczynka odpowiadała:
-Możemy.
Wtedy panowie zabijali zwierzę .  Czynność była powtarzana kilka razy.Okropne. A ja to wszystko widziałam... Próbowałam niespostrzeżenie się wycofać , gdy bezmyślnie nadepnęłam na suchą gałąź.Po chwili już wszyscy mężczyźni odwrócili się w moją stronę. Próbowałam uciec . Biegłam najszybciej jak mogłam próbując się ukryć.Niestety umięśnieni mężczyźni byli zdecydowanie szybsi od polujących na nas dotychczas grubasów. Parę razy strzelali w moją stronę.. Ja starałam się uniknąć wszystkich , już prawie byłam pewna , że zdołam uciec, gdy nagle poczułam ból . Okropny ból i szczypanie . Miałam przestrzelone lewe ucho i obie tylne łapy. Gwałtownie upadłam na ziemię.Nie mogłam się ruszyć .Pomimo starań wszystko na marne.
Po chwili niewyraźnie usłyszałam głos :
-Tego można?
-Nie.Tego zabieramy ze sobą.


Ktoś coś? Jakieś pomysły co dalej ? :)

sobota, 15 listopada 2014

Opowieść Maximusa cz.4

-Kolejny śmieć, który odważył się tknąć co nie jego...-usłyszałem znajomy głos. Podniosłem łeb. A przy moim prezencie stała "Samica alfa"
-O ależ miła wizyta-powiedziałem i próbowałem wstać. Niestety nie udało mi się i padłem na ziemię-czego chcesz?
- Niczego właściwie.- obojętnie usiadła po kociemu, owijając się ogonem.- Nie uśmiechało mi się tylko iść w stronę tamtej złodziejki.
-Ech...jakoś mnie mało obchodzi o kim mówisz-powiedziałem szczerze-i przepraszam ale to jest moje legowisko więc proszę cię o pójście sobie gdzie indziej...
-Nie.- powiedziała krótko, nawet na mnie nie patrząc.
Ale bezczelna. Co ona sobie myśli? Najpierw nie dzieli się MOIM wołem potem zostawia mnie na pastwę losu ludziom a teraz siedzi i obraża mnie w moim legowisku.
-Kto cię nazwał samicą alfa?-spytałem-bo samemu nie można nadać sobie tego tytułu...i co jeszcze mówiłaś? Że to twój las? Hahaha-zacząłem się śmiać-a żem się uśmiał.
- A co niby nie?- podniosła jedną brew, że tak się określę.- Mieszkam w tym lesie, to moje terytorium. Skąd żeś się urwał że cię to tak bawi?
-Weź bo walisz sucharami-uśmiechałem się-hmm wiesz to w takim razie też jestem samcem alfa...mieszkam w tym lesie, to moje terytorium hehehe dobrze wiedzieć.
Odpowiedziała mi milczeniem. Dumnie patrzyła w dal, zamiatając suchą ziemię ogonem, w powolny sposób, niczym kotek. Znowu spróbowałem wstać, tym razem udało mi się.
-No to jak już to jesteś-powiedziałem pokuśtykając do mięsa-witam w moich skromnych progach-uśmiechnąłem się-chcesz kawałek?-wskazałem na mięso.
Spojrzała na mnie przez ramię.
-Nie. Dzięki ale nie chcę-powiedziała oschło.
-Jak chcesz-wziąłem kęsa-ale pyszne...dziękować emu kto mi to przyniósł...a jak ty się wczoraj znalazłaś w rzece?
-Złodziejka jedna... na wschodnie góry.. uh..-spojrzała na mnie-Nie twój interes
-Ech...trudno się z tobą rozmawia-powiedziałem i się skrzywiłem-no nic ja chyba idę odpocząć...
-W środku dnia... żenujące...-powiedziała, przeciągnęła się i zasnęła słodko.
-I kto tu jest żałosny?-spytałem to śpiącej już pantery-ech...-poszedłem do jaskini i tam zasnąłem...



Ktoś dokończy?

Opowieść Snowglow cz 4.

 Dzień jak co dzień. Śniegu i mroźnego powietrza było już znacznie mniej, a mój żołądek nareszcie mógł nasycić się jedynie prymitywnym uszatym, odnalezionym wśród traw. Zabiłam go tak prędko, że nawet nie mógł się nad tym zastanowić, a gdy ułożyłam się na stercie jeszcze jesiennych liści, oblizując sobie teraz czerwone łapy z krwi, zaczęłam rozmyślać o ubiegłym dniu. Upolowano mi soczystego, tłustego woła... A ja nie w pełni z niego skorzystałam... Czy wciąż leży na swoim miejscu? Albo najpierw.. skąd wziął się w tamtej części mojego lasu, skoro w pobliżu nie ma nawet żadnej ludzkiej hodowli? Wątpię ażeby był dziki, podejrzewam, że nie długo przed śmiercią był na wolności. Nie dałby rady przeżyć... Bał się obecności drzew i nie miał pojęcia jak się przez nie przedostać. Jak takie kuliste coś w ogóle przedostało się na tamtą polankę..?
 Przewróciłam się na plecy i zamruczałam, podrzucając w łapach króliczą kostkę. Była przeze mnie starannie wylizana, więc stanowiła całkiem śmieszną zabawkę. Uśmiechnęłam się nawet pod nosem. Jednakże szybko mnie to znudziło, a właściwie to nawet nie mogło mnie rozluźnić. Czułam niepokój... O własną zdobycz, więc ruszyłam wkrótce w miejsce, w którym zostawiłam swojego woła.
 Wynurzyłam się zza paru drzew, a własnie wtedy... zobaczyłam wielką pustkę! Byłam pewna że ten wilk, jako iż rościł sobie prawa do łupu, przylazł pod moją nieobecność i wszystko zjadł... chociaż za dużo tego było.. może zawołał rodzinę.. Mniejsza! Jedno było pewne.. Ktoś ukradł moje zapasy, a ja miałam wielką ochotę rozgruchotać mu kości. Węsząc po ziemi, mimo że rozpraszał mnie zapach krwi, odnalazłam trop złodzieja. Ruszyłam za nim tak szybko, jak tylko mogłam, aż w końcu na swojej drodze spotkałam... Tego dziwnego, lichego szakala, który rzekomo wczoraj uratował mi życie... Warknęłam, czując na nim zapach krwi mojej ofiary.
- Proszę proszę... Mama cię nie uczyła że nie rusza się tego co nie twoje?- zapytałam wściekła, kładąc uszy po sobie. Sierść najeżyła mi się, byłam gotowa ją zaatakować.
- To co twoje ? Nie pamiętam żebym coś ci zabrała...- oparła w miarę spokojnie, na pewno kłamała. Nie atakowała mnie, ale była podejrzewam gotowa na kontratak. Mało mnie to obchodziło, warknęła po raz kolejny. Cofnęłam się o parę kroków, wpatrując w nią wściekle.
- Moje zapasy!- powiedziałam zupełnie bez jakiegokolwiek pohamowania. Dało się słyszeć warczenie, wydobywające się z mojego gardła cicho, niekontrolowanie.
- Twoje zapasy? Upolowałam tego woła uczciwie.- Nieufnie się cofnęła. Mruknęłam nieco spokojniej. Skoro miała zamiar ciągle upierać się przy swoim... Bądź co bądź była zbyt mała, z resztą kto jest wystarczająco duży, by upolować woła? Dodatkowo nie ma w tym lesie wołów.
- Wątpię. Wół w tym lesie..? To raczej rzadkość, poza tym... nie wspomniałam wcale, że to był wół.- warknęłam postępując na przód.- Tylko kłamca się tłumaczy.- dodałam, wyczuwając nie do powstrzymania żądzę krwi. Chciałam móc ją zgładzić... w ramach kary za kradzież i kłamstwo. Żeby chociaż przyznała się do winy...
 Patrzyłam na nią z wściekłością, a ona niby to zdziwiona, niby przerażona stała jak stała... Szczerze powiedziawszy nie miałam ochoty straszyć jej jeszcze bardziej. Grunt że miała pojęcie z kim zadarła. 
 Oddaliłam się spuszczając z niej wzrok, co mnie niby miała obchodzić.. Pf.. złodziejka jedna. Tylko tyle że następnym razem jej się oberwie, nie daruję... 
 Ona natomiast stała tak jeszcze jakiś czas, potem obejrzała się i zupełnie zdziwiona oddaliła w swoją stronę. Niby byłam tutaj tylko po to, aby zgładzić ją jednakże... Nie zrobiłam tego, a że szła w stronę mojego lokum, nie mogłam wrócić. A tą drogą dotarłam do... pewnej dziwnej jaskini, przed której wejściem leżał... mój wół!
 Warknęłam cicho.
- Kolejny śmieć, który odważył się tknąć co nie jego...- wymamrotałam, widząc leżącego nieopodal Maximusa...

Maxiu?

Opowieść Vent d'automne cz.3

Tego ranka poszłam zapolować. Węszyłam , szukałam i trafiłam na ślad ….woła. Eh … Od tego się wszystko zaczęło. Przez jednego , głupiego woła. Szłam jego tropem przez pewien czas, wokół otaczały mnie pełne zielonych liści , wysokie drzewa i ślady krwi. Kiedy je zobaczyłam zrozumiałam ,że to właśnie tu dokonała się zbrodnia ludzi. Okropne...
Wtem zobaczyłam wielkiego, tłustego woła. Zwierzę wyglądało naprawdę smakowicie. Postanowiłam zaatakować go z zaskoczenia . Schowałam się w zaroślach i przechodząc przez nie podchodziłam coraz bliżej do celu. Kiedy zwierzę odwróciło uwagę , agresywnie rzuciłam się na nie. Ofiara przez pewien czas stawiała opór,. Muszę przyznać , że to naprawdę silne zwierzę.. W końcu jednak udało mi się upolować tego upartego bydlaka. Padł na ziemię , bym wreszcie mogła skosztować przysmaku. Podczas zajadania się przysmakiem zrozumiałam ,że wół był dla mnie stanowczo za duży. Kiedy już się najadłam , zostało jeszcze trochę mięsa. Wtedy przypomniałam sobie o kuśtykającym Maximusie... na pewno przymiera głodem , a ja mam mięsa aż nadmiar. Nieświeże jedzenie to nie dobre jedzenie. Pomyślałam sobie , że raczej nikomu nie stanie się krzywda , jeśli dam mu kawałek woła.
Przywlekłam zdobycz pod jego legowisko i niezauważona opuściłam to miejsce. Z oddali usłyszałam krzyk :
-Dziękuję!!!
Spojrzałam za siebie przez chwilę ,po czym ruszyłam dalej.
Szłam tak lasem , gdy nagle zobaczyłam....


Kogo? Kto dopisze ? :)

Opowieść Maximusa cz.3

Patrzałem jak szakal wyjmuje tą wstrętną panterę. Ta "Samica alfa" jak się nazwała jest gorsza niż ludzie. Snowglow obudziła się i bez żadnego słowa poszła sobie. Popatrzałem się na Vent.
-To ja pójdę-powiedziałem. Łapa dalej piekła. Muszę wrócić do legowiska...Zaburczało mi w brzuchu. Heh...teraz jest odwrotna sytuacja...teraz to ja potrzebuję kogoś kto by dla mnie zapolował-jeszcze raz dziękuję za uratowanie życia. Jak tylko łapa mi wyzdrowieje to ci sę odpłacę-powiedziałem.
Odwróciłem się od niej i kuśtykając poszedłem w stronę mojego legowiska. Szedłem, szedłem, szedłem i szedłem. Przez całą drogę myślałem co by się stało jakbym nie pomagał tej bezdusznej panterze. Doszedłem do legowiska. Wszedłem do środka i się położyłem. Nie trzeba było wiele czasu żebym zasnął.
*Nazajutrz rano*
Obudziłem się. Ledwo wstałem...łapa nie przestała piec. Burczy mi w brzuchu. Czy ja tutaj zginę? Nie mam siły żeby gdziekolwiek iść. Chciałem się ruszyć do przodu ale z głodu padłem na ziemie. Spojrzałem na moją tylną łapę.
-Heh to moja pamiątka-powiedziałem i się uśmiechnąłem-będziesz mi przypominać że nie należy pomagać panterą.
Po paru minutach znowu próbowałem wstać. Udało mi się. Ruszyłem powoli do przodu. Wyszedłem z legowiska. Mocno się zdziwiłem bo przed wejściem do legowiska leżało mięso. Jedną łapą przetarłem sobie oko. Czy to prawda? Od razu podszedłem do pożywienia i wbiłem w nie swoje zęby.
-Dziękuje!!-krzyknąłem. Mam nadzieje że ta osoba usłyszy to. Kiedy już się najadłem usiadłem przed legowiskiem. Zacząłem lizać swoją łapę. Poczułem że w niej jest jeszcze pocisk. Zębami zacząłem wyjmować. Po parunastu minutach udało mi się to. Teraz piecze jeszcze mocniej. Znowu zacząłem lizać. No niestety przez kilka dni będę siedział w obrębie legowiska.



Kto przyniósł? Kto dokończy?

Opowieść Vent d'automne cz.2

Zastanawiam się czemu nieznany mi wilk milczał przez całą drogę. Odebrało mu mowę? Zamyślił się czymś? Może mu głupio? Tak czy siak biegłam przed siebie. Resztki roztopionego śniegu pozostały mi na łapach. Nagle wszystko ucichło , słychać było tylko szum niespokojnego wiatru. Było tak jak wtedy... Źle się działo w Mglistej Puszczy. Piękno natury , przeróżne zwierzęta … Wszystko zrównane z ziemią. Wszystko... Co za okropne słowo . Przez wszystko pozostało nic , a to wstrętne nic odebrało mi wszystko. Ludzie, co za obrzydliwa rasa... Nawet tu nie dadzą nam zwierzętom żyć! Dlaczego? Po co wam to wszystko? Z pięknego futerka wyrośniecie, naszym mięsem pożywicie się przez zaledwie tydzień. A my... my stracimy kogoś dla nas ważnego... Mika, Złote Serce, Szklane Oko, Clemens … Oni wszyscy ,oni wszyscy stracili życia za wasze futerka! Mglista Puszcza , ona umarła wraz z nami ! A po co? Po co? PO CO? Ludzie , co za okrutna rasa...
Nagle coś poczułam. Zatrzymałam się zobaczyłam silny wodospad i jego ujście , a tam ciało. Zwierzęce ciało, ciało pantery,śnieżnej pantery... Czy to możliwe ? Nieustraszona leży na dnie? Wilk spojrzał na nią zrozpaczonym wzrokiem. Heh, może i jestem zabójcą , ale nie okrutnikiem. Zostawiłam na chwilę samca na brzegu , aby wydobyć  panterę z wodnej toni. Z wielkim trudem przepłynęłam odległość , jaka mnie od niej dzieliła. Może i jestem zabójcą , ale nie jestem rybą. Tak czy siak wyciągnęłam panterę na brzeg , a ta leżała tak jeszcze przez jakiś czas.  W końcu!Nareszcie   odzyskała przytomność, zakasłała dwa razy, chrząknęła , podniosła się i otrzepała z wody. Nawet nie spojrzała w stronę wilka, niewzruszona poszła w swoją stronę . Nic więcej. Tak naprawdę nigdy dobrze nie poznałam tej dwójki.  Nie jestem pewna , czy pantera jest bezlitosna ,czy to tylko pozory... Nie wiem jaki jest wilk. Przeszła mnie tylko jedna myśl. To już się skończyło, pantera z dumą będzie polować w samotności , wilk powróci do swoich rycerskich zadań , a ja... a ja... ja znów pozostanę bez nikogo... Jedynie  ten krwistoczerwony  , irytujący motyl daje mi nadzieję...

Ktoś może jeszcze dokończyć?

Opowieść Snowglow cz 3.

 Ukryłam się wśród wysokich, powiewających na wietrze drzew. Świst kul wystrzelanych ze strzelb, odbijał się zniekształconym echem po całym lesie. W końcu, był tak niewyraźny i oddalony, że zatrzymałam się. Zdyszana nieco, spocona przez ilość zimowego futra, spuściłam łeb do ziemi i zrobiłam parę głębokich oddechów. Potem zastrzygłam uszami. Zupełnie nikt nie podążał za mną, zupełnie nikt. Ach przekleństwem są myśliwi w tych lasach. Z jakiej racji uważają, że mogą zabierać nam pożywienie i życie, gdy tylko staniemy im na drodze? Istoty nie potrafiące wyhodować sobie własnego futra, korzystają tylko ze zwierzęcej skóry. Odrażające.
 W pewnym momencie, gdy to wiatr znów zawył złowrogo, wysoko nade mną, poczułam narastający niepokój o własne życie. Strzały ucichły... Wycia zwierząt zabijanych ludzką ręką.. Ujadanie psów. Otaczało mnie przerzedzone powietrze. Mokre plamy po śniegu, przelewały mi się pod łapami. Zwiesiłam łeb, obserwując wszystko co mnie otaczało. Poczułam też zapach suszy... Kurzu, pyłu czy dymu. Moja sierść mimowolnie się najeżyła. Posunęłam na przód jedną, miękką łapę. Bezszelestnie dotarłam do trzech, wysokich, rosnących bardzo blisko siebie drzew. Z ich kierunku, dobiegał mnie drażniący nozdrza zapach... Miałam ochotę kichnąć, lecz wiedziałam że jeśli raz sobie na to pozwolę, nie będę mogła już przestać.
 Mój łeb wychylił się na drugą stronę granicy tych trzech drzew. To co zobaczyłam.. były to jedynie kolejne rośliny w oddali, monotonny krajobraz. Dodatkowo jednak rozpościerała się tam mgła. Wszystko to razem wzięte... było tak przerażająco nienaturalne, że wzdrygnęłam się. A gdy za mną rozległ się kolejny, niespodziewany i niesamowicie głośny strzał, bez chwili zawahania dałam mocnego, prężnego susa w zamglone zarośla. I to był błąd śnieżnej pantery, imieniem Snowglow...
 Będąc już nad barierą mgły, usłyszałam topiąc się w niej ten dźwięk... Chlupot płynącego, porywistego potoku. Moje źrenice zmniejszyły się z przerażenia, a puszysty ogon jako pierwszy, skosztował chłodu wody... Potężny plusk powitał mnie... a moje kocie ciało zostało momentalnie porwane przez nurt. Uderzyłam z niesamowitą siłą o dno, aż zakręciło mi się w głowie. Dodatkowo to stało się tak prędko, że nie zdążyłam nabrać powietrza. Zamachałam bezwładnie łapami, mokra, pozbawiona tlenu. Usiłowałam wydostać swoje nozdrza na powierzchnię. Widziałam ciemności odmętów... refleksje światła na niespokojnej powierzchni strumienia.
 Nabrałam powietrza tak, jakby było na wagę złota. Ochlapałam pochylone ku mnie gałęzie obcych drzew, gdy wierzgałam jeszcze chwilę, usiłując zacząć płynąć jednak... Zaraz potem mój pysk znów znalazł się pod wodą. Nie potrafię pływać! Gdyby było tylko coś, co mogłoby mi pomóc! Życie jest zbyt krótkie, ażeby umierać wiosną! W pewnym momencie, niemrawo zerkając na wszystko to, co działo się na dnie, nie mając już sił walczyć... dzierżąc w ustach ostatni tlen, jaki był mi pisany, ujrzałam zbliżającą się mieliznę, oraz dwa, ogromne kamienie wystające z wody dużo w górę... Miałam nadzieję, gdyż nie zdolności, by wpaść na głaz i móc wynurzyć się na brzeg.
 Szczęście być może nie pisane jest kotom, jednakże żeby los chciał zgotować mi śmierć w tak żałosny sposób... Nurt ciągnął mnie wprost na jeden z głazów, bardziej śliski i niebezpieczny. Gdy moje ciało, z wielką mocą uderzyło w niego, postanowiłam w jakiś sposób, za pomocą pazurów, utrzymać się jednakże... Woda okazała się być o wiele silniejsza niż mi się wydawało... Warknęłam niezrozumiale, gdy oderwała mnie od skały i pociągnęła ze sobą. Wirowałam z nosem nad powierzchnią strumienia. Nie czułam wrogości śmierci. Czułam jedynie ogromne zażenowanie i strach o to, że znów tak potwornie się rozczaruję.
 Nieustanny szum, który doprawdy irytował umierającą panterę okrutnie, nagle przerodził się w inny szum... Chlupot... W złowrogi ryk... Wodospadu... Jakie to przewidywalne.. Dlaczego każdy strumień, tak prymitywnie, zawsze kończy się wodospadem... a każda nierozważna decyzja śmiercią?
 Spadłam, bez krzyku, paniki... Tak po prostu. A nóż ktoś znajdzie moje sponiewierane, mokre ciało?

Ps. Snowglow żyje

Mam pytanie, kto chce dokończy?

Opowieść Maximusa cz.2

Ech...głupia baba. Jakoś mam to w nosie kim jest. "Samica alfa" też mi coś. Mam ją głęboko i szeroko. Znowu zaburczało mi w brzuchu. Nie będę jej o nic prosić. Następnym razem po prostu sobie pójdę i tyle. Odwróciłem się do niej jeszcze raz. Widziałem jak jej zęby wbijają się w mojego woła. Zaburczało mi w brzuchu. Ech...
BUM! Czy to była strzelba. Odwróciłem się w stronę usłyszanego strzału. Zacząłem wąchać. CZUJE ICH! Wyostrzyłem słuch. Słyszałem jak w moją stronę idą psy i ci zabójcy. Od razu się odwróciłem i zacząłem biec. Widziałem że pantera też biegła w moim kierunku. Zaburczało mi w brzuchu. GŁODNY JESTEM! Nie wytrzymam jestem zmęczony. Pantera mnie dogoniła i przegoniła.
BUM! Głośno zapiszczałem i padłem na ziemię. Postrzelili mnie w tylną łapę. Spojrzałem do przodu widziałem jak pantera biegła. Jak można. Ja jej pomogłem znaleźć jedzenie. Beze mnie by umarła a ta tak po prosu ma mnie gdzieś. Zamknąłem oczy i oczekiwałem na to co nieuniknione. Poczułem jak ktoś mnie ciągnie. Czy to ci zabójcy. Otworzyłem oczy a przede mną stał szakal.
-Czego chcesz?-spytałem. Przecież mógł mnie zostawić a teraz muszę się męczyć z tą łapą. Piekła strasznie.
-Podziękujesz mi później-odpowiedziała. Z jej głosu wynika że to samica. Ech nie mam szczęścia do samic. Czego ona będzie chciała? Żebym był przynętą dla zabójców? Żeby ona przeżyła a ja nie?
Usłyszałem dźwięk stóp zabójców i psów. Zabójcy o czymś gadali po czym poszli. Słyszałem jak się oddalają. Spojrzałem na szakala.
-Przepraszam-powiedziałem-i dziękuje za pomoc...mam dziś ciężki dzień-powiedziałem i spuściłem łeb na dół.
-Nic się nie stało-powiedziała i się uśmiechnęła-jestem Vent a ty?
-Jestem Maximus-powiedziałem i podniosłem łeb. Uśmiechnąłem się-ale mów mi Max.
Zaburczało mi znowu w brzuchu.
-Głodny jesteś?-spytała zdziwiona-a nie najadłeś się tym wołem?
-Chciałbym-powiedziałem i się skrzywiłem-chciałem pomóc nieznajomej panterze...no i widać ja na tym wyszedłem.
-Może chodźmy do...


Vent?

Opowieść Vent d'automne cz.1

 Już wstało słońce. Wszystko wokół budzi się do życia, ja także. Wiosna... Niektórzy ją podziwiają, inni nią gardzą, a mi... a mi jest po prostu obojętna. Zdecydowanie wolę jesień. Mnie , szakalowi złocistemu zdecydowanie łatwiej jest się ukryć w złocistych liściach. Ale … Z drugiej strony wiosna jest dla mnie zwiastunem jesieni . Gdyby ta pora roku trwała wiecznie nie byłaby taka wyjątkowa... Nade mną zaczął fruwać krwistoczerwony motyl. Jakże to irytujący , a jednocześnie uspokajający widok. Ten uporczywy owad , daje mi znać , że jeszcze nie zostałam w tym okrutnym świecie całkiem sama... Przeszłość...Lepiej o niej nie wspominać... Nagle ten melancholijny spokój przerwał pewien odgłos-burczenie brzucha. No tak , trzeba coś upolować -Przypomniałam sobie. Pod moimi łapami zobaczyłam ślady woła. Oho, będzie co jeść . Energicznie przystawiłam nos do ziemi i zaczęłam węszyć . Tak szłam, szłam i szłam i w końcu zobaczyłam woła. Martwego... Śnieżna pantera trzymała ją już w swoich zębiskach. Na domiar złego obok niej stał ogromny wilk. Co za szkoda , a już myślałam... Nagle usłyszałam dźwięk strzałów . Co za okropny dźwięk! Grubi już się tu zbliżają! Odruchowo schowałam się w zaroślach. Nie do końca wiem czemu , ale coś mnie podkusiło , aby zaobserwować dalsze działania tych 2 interesujących drapieżników. Pantera i wilk naprawdę intrygujące... Na dźwięk strzałów oboje pobiegli w tą samą stronę. Samica zdawała się nie zwracać uwagi na jej towarzysza i z dumnym wyrazem twarzy wyprzedziła go. Tamten natomiast spojrzał na nią z czymś w rodzaju politowania pozostał w tyle. Nagle stało się coś niespodziewanego. Kula przestrzeliła tylną łapę wilka. Pantera tylko przewróciła oczami i poszła dalej w swoją stronę. Niewiarygodne, myślałam ,że ich coś łączy. Czy można być tak bezdusznym dla kogoś , kto ci pomógł podczas polowania. Niech to! Ludzie ze strzelbami się zbliżają! Coś mnie nagle tknęło, przeszłość wraca do mnie wielkimi krokami , pantero zawróć, będziesz tego żałować! - Krzyczałam w myślach. No cóż... Nie było wyjścia. Chwyciłam rannego w zęby i zaczęłam ciągnąć go za sobą , tamten tylko powiedział:
-Czego chcesz?
-Podziękujesz mi później ...-Odpowiedziałam tylko.

Maximusie?

piątek, 14 listopada 2014

Opowieść Snowglow cz 2.

-Widziałaś, w którą stronę nasz wół uciekł?- zapytał wilk, zaraz po tym jak na wydzierałam się na niego. Nie odpowiedziałam, jedynie niżej spuściłam łeb. Musnęłam nosem ziemię, czując jej chłód i beznadziejny zapach. Mruknęłam coś niezrozumiałego, potem podniosłam pełen wściekłości i nienawiści wzrok na oprawcę mojego żołądka.
- Potoczył się prosto w pień drzewa.- warknęłam cicho.- Jeśli dalej będziesz ględził, chuchro, zapewne go nie dogonisz.- nie spuszczałam z niego wzroku. Niech śmieć zna swoje miejsce i w te pędy przynosi mi zdobycz.
- Dobra, dobra.- powiedział po chwili. Prychnięcie, niesłyszalne wydobyło się z moich nozdrzy.- Nie marudź.- nachylił się i zaczął wąchać. Trop z pewnością znajdował się nawet w powietrzu nas otaczającym. Niemalże mogłam dostać od  zapachu wołu, zawrotów głowy. Po chwili wilk podniósł łeb.- Mam go.- stwierdził szybko i zaczął biec w obranym przez siebie kierunku. I co? Może znalazł... ale wiedziałam że na zbyt wiele liczyć nie mogę. Nos wilka jest tak złudny... i prymitywny... Z wolna podążyłam za nim, truchtem.
 Milcząc obserwowałam jak "goni" woła. Wilk ledwo zauważył wielkie cielsko, przerażone, krzątające się wśród drzew, a już ruszył na niego z kłami. Westchnęłam jedynie i jednym, zgrabnym susem wskoczyłam na gałąź łysego drzewa. Z wyższych poziomów opadły na mnie resztki, mokrego śniegu. Prędko je z siebie strzepałam. A tymczasem mój podwładny wskoczył wołowi na grzbiet, wgryzł mu się w kark i trzymał, podczas gdy zwierzę wierzgało, wyło i odskakiwało na boki. Muszę jedno przyznać, wilki mają wielką przyczepność i są niepodatne na wstrząśnienia mózgu. Aczkolwiek nie wiem czy to powód do dumy.
 Ziewnęłam przeciągle, niczym lew wyciągający się na nasłonecznionej skale. Spojrzałam na swoje puchate łapy, wyglądające jak gałąź jodły, rozłożysta, puszysta. Przymknęłam oczy, położyłam sobie łeb na tej miękkiej "poduszce" z moich odnóż, po czym prawie, że zasnęłam. Na jawie trzymały mnie tylko krzyki zarzynanego zwierza... Ach...
 Po chwili i to ucichło. A fakt ten sprawił, iż nieco się ożywiłam. Otworzyłam jedno oko, potem drugie. Światło lekko mnie poraziło, jednak prędko się do niego przyzwyczaiłam. Moje sprawne, zawsze gotowe mięśnie wybiły mnie, po czym wylądowałam na ziemi, na czterech łapach. Wszędzie mnóstwo było... ni to krwi... ni to lepkiej mazi... Zerknęłam na zasapanego wilka, który jednak powalił tłustego woła. Mruknęłam.
- A teraz zmiataj stąd.- warknęłam cicho. Nie wykonałam żadnego gwałtownego ruchu, ni drgnęłam. Moja źrenica tylko skupiona była na jego sylwetce.
- Ładne mi podziękowania.- powiedział bardziej raczej do siebie, niż do mnie.- No dobra nie przeszkadzam ci...wiesz trochę jestem głodny...- stwierdził z wolna, patrząc na mnie. Mój grzbiet zadrżał gwałtownie, na znak tego, że nie mam ochoty się dzielić.- Aha dobra ja nie mam nic do gadania.- powiedział zrezygnowany, po czym odwrócił się i gdzieś pobiegł. Mruknęłam i dopiero w tym momencie mogłam wykonać swobodny ruch. Wybiłam się z miejsca i naskoczyłam na zdobycz. Dokładnie w tej chwili zaburczało mi potężnie w brzuchu, a więc oblizałam łakomie wargi. Zabłysnęły moje kocie kły. Nachyliłam się nad ofiarą i już już miałam zatopić zębiska w cielsku... gdy usłyszałam kolejne głośne i nieuważne kroki. Podniosłam gwałtownie głowę i zastrzygłam puchatymi uszami.
- Jestem bardzo, bardzo, bardzo, BARDZO głodny!- zawył wilk, dobiegając do mnie. Aby go zatrzymać machnęłam łapą przed sobą, aby w razie potrzeby oberwał. Nie miałam najmniejszej ochoty się dzielić, wydawało mi się, że wyraziłam się jasno.
- No proszę!- zawył znów przeraźliwie. Dodatkowo zrobił szczenięcą minę... Szczenięta... jak ja nie znoszę..- Proszę, proszę, proszę!- potem padł na ziemie, zaczął się tarzać po brudnej... mokrej ziemi.. Odsunęłam się.- Słyszysz to? To moje burczenie w brzuchu. Daj mi kawałek proszę! Słyszysz? To moja śmierci... Będziesz miała mnie na sumieniu... zapadnę zaraz w głęboki sen, śmierć i w ogóle agonia...i to będzie twoja wina!- chwilę potem już rzekomo umierał.. Zaczął patrzeć w przestrzeń tak jakby był niewidomy...- Światło widzę...- Mruknęłam, odwróciłam się i zatopiłam kły w mięsie. Wyssałam z niego odrobinę soczystości, po czym podniosłam łeb, oblizałam wargi.
- Jedna ofiara w tę czy w tę. Co za różnica kim jesteś. Dla mnie to nic ważnego.- powiedziałam obojętnie, po czym znów wgryzłam się w posiłek, niekontrolowanie pomrukując z zadowolenia.
- Ostatni raz robię coś dla nieznajomej.- mruknął zrezygnowany i wolnym krokiem ruszył w stronę swojego legowiska. Być może miał jeszcze jakieś nędzne nadzieje... Podniosłam więc łeb, zarzuciłam nim, zerknęłam w jego kierunku. 
- Zaczekaj!- zawołałam. Jednak zbyt przyjemnie to być może nie zabrzmiało. Było to warknięcie, wredne, okrutne... Jednakże..- Snowglow. Jeśli już kręcisz się w pobliżu.. nie nieznajoma, a Snowglow, samica alfa tego lasu.- powiedziałam mierząc go wzrokiem.
-Maximus.- powiedział wilk.- Ale mów mi Max.- dodał swobodniej, smętniej, po czym poszedł dalej szukając jedzenia dla siebie. Zapach soczystego wołu u moich stóp, napawał mnie od stóp do głów. Mruczałam zadowolona zjadając każdy kęs, a gdy poczułam się syta, ułożyłam się na gałęzi drzewa, przeciągnęłam i miałam wielką ochotę zrobić sobie drzemkę... jednak wtedy to właśnie, do moich uszu dobiegł ten mrożący w żyłach krew dźwięk. Strzelba! Strzały... Odgłosy szczekających psów... Łowy... Tłuści ludzie z wioski zdecydowali się urządzić uroczysty obiad więc potrzebują dziczyzny z lasu... Ale wiadomo, gdy są z bronią, nie oszczędzą nawet mnie. 
 Momentalnie zeskoczyłam z drzewa, po czym zerwałam się do biegu. Pędziłam pomiędzy drzewami, zgrabnie, pięknie. Nie widziałam nic dookoła, od pędu. Gnałam w przeciwnym kierunku mając nadzieję, że dwunożni łowcy nie zapuszczą się w tereny, mojej kryjówki.

Maximus może opisać to jak w popłochu uciekał łowcom... Proszę o jakiś piękny opisik.

Opowieść Maximusa cz.1

Wyszedłem z mojego legowiska. Nareszcie skończyła się zła i sroga zima a zaczęła się piękna i ciepła wiosna. Hmm nareszcie...WIOSNA!! Wziąłem głęboki wdech i wydech. Zaburczało mi w brzuchu. No nic trzeba na coś zapolować. Szedłem po lesie. Było niesamowicie. Światło słoneczne przebijało się przez drzewa. Nagle wyczułem zwierze...duże zwierze...pyszne zwierze. Pobiegłem w kierunku zapachu. Biegłem, biegłem, biegłem. Zatrzymałem się w krzakach. Zacząłem się rozglądać i zauważyłem wielkiego, śmierdzącego tłuszczem, powolnego woła. Tak...tak...TAK!! Nie myśląc długo wbiegłem na niego. Niestety zauważył mnie i uciekł. No nie!! Jestem taki głodny. Jeszcze cię...i w tedy poczułem jak ktoś mnie uderza w głowę. Spojrzałem, była to zezłoszczona pantera.
-Ty ofiaro! Spłoszyłeś mi kolację!-warknęła i się najeżyła. Ale po co mnie biła? Przecież nie trzeba od razu z pyskiem.
-Spokojnie, po co te nerwy?-spytałem i się trochę odsunąłem.
-Głoduję od tygodnia śmieciu... Wr...-odsunęła się też, ale gwałtownie.-To byłaby dla mnie wyżerka i długie lenistwo...
Odsunąłem się bardziej.
-Ech...to ja sobie już pójdę?-odwróciłem się i się oddalałem. Nagle się zatrzymałem-głodujesz od tygodnia?
Zarzuciła łeb do góry, w geście pogardy.
-A co głuchy jesteś? Masz mi coś upolować, albo pożałujesz-spojrzałem na nią zdziwiony. Tak, przezywa mnie, a teraz mi rozkazuje. Pff...chciałem zaproponować że mogę jej coś upolować ale jak ona mi karze to zrobić to tak się bawić nie będziemy.
-Nie-powiedziałem obrażony-nie będziesz mi rozkazywać...a głodna, bezbronna, na pewno zmęczona głodem, pantera samica nie powinna się rzucać na nieznajomych...masz szczęście że ja ci nic nie zrobię bo jesteś po prostu bezbronna i żal mi tobie coś robić.
-Ha bezbronna?-naprężyła muskuły i rzuciła się na mnie, tak że potoczyliśmy się po ziemi, a ona przygniotła mnie mocnymi łapami-Poluj albo giń poczwaro!
-Ej, ej, spokojnie...najpierw powinniśmy się lepiej poznać...a ty tak od razu skaczesz na mnie-uśmiechnąłem się flirciarko-Mrarr...ech ale dobra...upoluje coś dla ciebie
Bez ostrzeżenia zdzieliła mnie puchatą łapą po twarzy, to nie bolało
-Nie pozwalaj sobie!- zeszła ze mnie-Poluj, ruchy!
-Już już...jacie a było tak miło-uśmiechnąłem się. Spojrzałem na nią. Tak to nie najlepszy czas na żarty-to mam ci znaleźć tego woła tak? A co ja z tego będę miał prócz życia?
Zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem.
-Zupełnie nic-warknęła pod nosem.
-Hmm...dla mnie to dość nie korzystne-zacząłem myśleć-ee najwyżej mnie zabijesz, ale w tedy kto ci znajdzie pożywienie? Chce dostać swoją porcje mięsa.
-Chyba sobie, śmieciu, na zbyt wiele pozwalasz-warknęła-Na łowy, słyszałeś?
-Dobra potem o tym pogadamy-uśmiechnąłem się-widziałaś w którą stronę nasz wół uciekł?



WIDZIAŁAŚ?!?!?

Opowieść Snowglow cz.1

 To była burzowa noc... gdy postanowiłam wyjść na polowanie. Od tygodnia żywiłam się jakimś nieświeżym karibu tylko z racji tego, że byłam sama, a ruszyć mi się nie chciało ażeby coś zabić i przytaszczyć do mego lokum. Ogółem... miałam mało chęci do życia ostatnimi czasy. Czy to dlatego że klimat się ocieplił, jak to zazwyczaj na wiosnę bywa? Pojęcia nie mam, jednak wiele doprawdy wiele bym dała, aby cały las sprószyły śniegi. Przyjemniej jest wtedy przemierzać kilometry podczas łowów, przyjemniej jest spać nocą, podczas chłodu. Jestem raczej istotą, nieznoszącą wiosny. Nie rozumiem dlaczego cały ten las cieszy się z ciepłych dni... A miśki.. Wszelkie leśne niedźwiedzie leniuchują całą zimę. Nieroby.
 Ale... w zeszłą burzową noc obudził mnie długotrwały ból żołądka. Powodem było albo zepsute jedzenie, albo fakt że zjadłam go zbyt mało... Nie mam pojęcia. Jednak wiedziałam, że muszę niezwłocznie wyruszyć, zabić i pożreć, bo takie jest w końcu... przeznaczenie drapieżcy.
 W noc wyruszyłam, a dopiero dwa dni po tym zdarzeniu, natrafiłam na trop jakiegoś stworzenia. Dziwne... W końcu dużo się tych śmieci powinno kręcić po lesie na powitanie wiosny. A sam fakt że wszędzie było cicho, zaczynał mnie już powoli irytować.
 Przemierzałam jeszcze chłodną, ale ocieplającą się już przestrzeń. Na drzewach można było dostrzec pierwsze pąki, które jedynie denerwowały... bo w końcu z takich nie ma w ogóle pożytku. Co jakiś czas wdepnęłam w kałużę, jedyne co zostało po śniegu... A i tak czułam jeszcze na sobie grube futro... Ile jeszcze potrwa, zanim ono zniknie a ja będę mogła czuć się lekka, niczym ptak..? Jednak mimo wszystko wolę zimę i ten puch na sobie... Br.. Teraz wszędzie będzie brudno, brzydko.. tak radośnie! Aż się niedobrze robi na samą myśl.
 Trop był świeży, pachnący i wydawało mi się, iż stworzenie go zostawiające jest wolne i tłuste, co tylko mnie bardziej nakręcało. Wprawdzie wizja taszczenia tego tłustego leniwca nie była wcale zbyt kolorowa, miałam teraz coraz większą ochotę zatopić w tym kły. Mmm... Niemalże słyszałam pisk zabijanego kopytnego. Znudzenie, niezadowolenie, w jednej chwili zastąpiła ekscytacja. W każdym drapieżniku... polowanie budzi tę żądzę krwi, nawet jeśli nie ma ochoty poplamić sobie nią futerka.
 Byłam blisko, czułam to. Słyszałam bicie mojego serce, wiatr w gałęziach drzew i kroki. To były kroki wielkiego, tłustego woła. Nie miałam pojęcia, co takie zwierzę robi w moim lesie. Jedno było jasne, muszę to zabić z wielką nawet satysfakcją.
 Wół miotał się wśród drzew, a zachowywał się tak głośno, jak przynęta. Mimo wszystko jeden niewłaściwy ruch mógł sprawić, że go bezpowrotnie stracę.. Chociaż wątpiłam ażeby na tak krótkich nóżkach mógł mi zbiec, zanim bym go dopadła.
 Zaczaiłam się w zaroślach. Może jednak brak liści ma swoje minusy... Wzrok drapieżcy wlepiłam w ofiarę. Oblizałam wargi. Zdarzyło mi się nawet zamruczeć z zadowolenia. Podniosłam przednią łapę. Domyślam się jak tutaj zachował by się wilk. Rzuciłby się od razu.. bo nie potrafi się zaczaić. Każdy wie że w skradaniu, to my koty jesteśmy najlepsze. Naprężyłam mięśnie, gotowa do skoku, gdy...
 Wół zastrzygł uszami, jego źrenice momentalnie się rozszerzyły, a zwierzę ruszyło wprost na drzewa, taranując mniejsze badyle wystające ze zmarzniętej ziemi. Cóż poruszyło się w pobliskich zaroślach.Trzask gałęzi. Ktoś na nią stanął! W tym samym momencie poczułam ten sam ból żołądka... i nie wydaje mi się abym miała gonić za wołem.
 Z wielką chęcią za to... uduszę tego kto spłoszył mi zwierzynę... Doskoczyłam do "tego kogoś" nie zważając na to kto, mógłby to być. Mocną, kocią łapą zdzieliłam go, jak mi się wydaje po łbie. Później dopiero, spojrzałam. Wilk... Jasna zorza.... oczywiście że wilk! Któż by inny!
- Ty ofiaro! Spłoszyłeś mi kolację!- warknęłam złowrogo, a sierść mi się zjeżyła.

Maximus, drogi?