piątek, 28 listopada 2014

Opowieść Maximusa cz.5

Huk...Usłyszałem strzał ze strzelby. Znowu oni? Wstałem. Jeden plus łapa już nie piekła. Dalej nie mogłem biec i kuśtykałem, ale już nie bolało jak na samym początku. Wyszedłem z jaskini. Rozejrzałem się ostrożnie. Pantery już nie było. Pewnie uciekła po usłyszeniu strzału. Poszedłem ostrożnie do przodu. Nagle usłyszałem głosy. Nie były to piękne głosy ptaków które o tej porze roku przelatywały koło mojej jaskini. Ciekawe w ogóle kiedy mój przyjaciel Bogdan przyleci...nie czas żeby o tym myśleć. Głosy były grube i nie pasowały do żadnego zwierzęcia. Byli to ludzie. Chyba szli w moim kierunku...EJ ONI IDĄ W MOIM KIERUNKU! Szybko schowałem się w krzakach. Łbem wyjrzałem. Oni stali plecami do mnie.
-Ech po co ją zabraliśmy?-powiedział jeden mężczyzna. Z tego co zauważyłem to nie byli zwykli ludzie którzy chodzą na polowanie...Czy to byli rycerze? Ale co oni robią po tej części lasu? Przecież zamek jest daleko stąd.
-Nie wiem...Podobno to córka króla-powiedział i wyciągnął jakieś zwierze z plecaka. Ono żyło?
-Bastard?-spytał. Bastard co to za słowo? A! Potomek królewski z nieślubnego łoża...Nasz król jest aż tak obrzydliwy?
-Chyba tak...Król chyba nie chce zrobić dziecku przykrości-powiedział i zaczął przyglądać się zwierzynie. Ej...Czy to? Vent?
-Ale to obrzydliwe zwierze...Że też jej się podoba...-powiedział i podniósł szakala.
-Dobra chodź-powiedział-musimy się już stąd zabierać.
-Masz racje-powiedział i wsadził Vent do plecaka. Wstał i po chwili poszli. Ja także się ruszyłem i poszedłem za nimi...


Kto dokończy ;) ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz