niedziela, 30 listopada 2014

Opowieść Maxime cz.1

 Jaką smaczną zupę przyrządzę z dwóch zajęczych serc i rogu jednorożca? Co takiego znajdę w szafie poza magicznym pyłem i miotłą? Hm.. hm..! Pytania godne czarownicy, nigdy nie znającej odpowiedzi. Głupota przerasta... głupota...
 Iść w las, czy zostać w chacie, napawając się zapachem zgnilizny i podziwiając pajęcze sieci? Wybór trudny. Odpowiedź nieznana.
 Postanowiłam wyjść. Co wzięłam ze sobą? Laskę. Miotła nie służy wiekowi, pył magiczny wyblakł, zwilgotniał. Nadaje się tylko do ozdoby. Biada czarownicy nie znoszącej ozdób!
 Kuśtykałam przez mój las spowity niewidzialnym dymem. Dym.. czy doprawdy żadne zwierze nie wie jakie ma to ustrojstwo właściwości? Magiczne! Jest niewidzialne, ciężkie, trujące i nadmiar tego w płucach sprawia, że ofiara również... traci swą widzialność.
 Gałęzie... każdą z nich miałam na twarzy, aż kurzajki mnie bolały. A żaden urok nie działał... żeby szlag trafił te badyle. Żeby je trafił szlag...
 Podążając wydeptaną drogą, klnąc na roślinność martwą, nagle me stare uszyska usłyszały dźwięk. Śniadanie! Cóż to za dźwięk przebrzydły, istoty w mym lesie? Przez niewidzialną mgłę, jak po wodzie, rozniosło się kichanie... A me kości, gnaty zaskrzypiały niemiłosiernie. Odwróciłam cielsko swoje i ruszyłam w kierunku dźwięku. Jakież to smakołyki przywlokło do mnie..?
 Pomiędzy ciemnymi pniami mrocznych drzew, dało się już dostrzec tę puchatą kulkę w śnieżnym odcieniu. Przyczłapałam do niej, nieświadomej mojej obecności. Wyciągnęłam wstrętną łapę, z nierównymi, zielonymi pazurami. W powietrzu udałam, że urywam jej łebeczek.. zastanawiając się jak ją przyrządzić..
- Proszę, proszę... białe kocię...- zaskrzeczałam wyjątkowo przebiegle. Potem jeszcze raz powąchałam z dala jej futro. Węch czarownicy to wielki skarb, wielki skarb...- Odwróć się, moja dziecino.- powiedziałam znów, widząc ślepiami, że kocię ni drgnie. Wtedy śnieżna pantera lekko spojrzała na mnie. W oczach jej widziałam strach, wielki strach i zaskoczenie. Schlebiało mnie, bardzo.
- Piękne futerko, do wypatroszenia...- zaczęłam skrzecząc na głos myśleć. Zielonymi pazurzyskami dotykałam jej, a ona nie stawiała oporu z przerażenia...- Przetnę tu, nakroję tam... I na tygodniowym oleju z sercami zajęcy ugotuję...- oblizałam wargi jęzorem. Niedługo do syta najem się... Mmm...
- Wolne żarty...- doszło mnie warczenie. Śnieżne kocię wydobyło dźwięk! Marszcząc czoło.. jeżąc futro. Było wściekłe nie ma co!
- Hoho ho!- zarechotałam, po głowie kocię wygłaskałam drapiąc pazurzyskami.- A głos niebiański uwierzę w słoiku!- dodałam.
 Koci drapieżca zamachała puchatą łapą przed sobą, odtrącając me ręce. Warknął, najeżył się znów i wyszczerzył kły.
- Kurzajki precz!- położyła po sobie uszy... niczym czarny kot czarownicy. Czarny kot! Kot! Pantera kotem... Czarnym kotem. Ale czy to urok.. hm.. a może sadzę? A może wystarczy, że przekroczy próg chaty?
- A więc nie ugotuję.. zbyt mięśnie to mięso.- stwierdziłam. Pantera jakby z ulgą westchnęła, gdy zmusiłam ją do wysłuchania... zaklęcia!- Uraka ma smaka, kociaka na piec, dym sam jak pokraka, odważy się pleść.- zamachałam palczyskami, niebieskie pyły wzniosły się pod mymi paznokciami, migocąc, dymiąc i śmierdząc. Potem, utkaną z magii niewidzialną nić zawiesiłam na szyi zdezorientowanej kocicy i pociągnęłam ją za sobą do chaty.
 Że też ten urok się udał...

Tu znów dokończyć może tylko Snowglow.. chyba że ktoś z was chce stworzyć kruka czarownicy, droga wolna. :3
Ps. Opowiadanie miało być dziwne i chaotyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz