piątek, 14 listopada 2014

Opowieść Maximusa cz.1

Wyszedłem z mojego legowiska. Nareszcie skończyła się zła i sroga zima a zaczęła się piękna i ciepła wiosna. Hmm nareszcie...WIOSNA!! Wziąłem głęboki wdech i wydech. Zaburczało mi w brzuchu. No nic trzeba na coś zapolować. Szedłem po lesie. Było niesamowicie. Światło słoneczne przebijało się przez drzewa. Nagle wyczułem zwierze...duże zwierze...pyszne zwierze. Pobiegłem w kierunku zapachu. Biegłem, biegłem, biegłem. Zatrzymałem się w krzakach. Zacząłem się rozglądać i zauważyłem wielkiego, śmierdzącego tłuszczem, powolnego woła. Tak...tak...TAK!! Nie myśląc długo wbiegłem na niego. Niestety zauważył mnie i uciekł. No nie!! Jestem taki głodny. Jeszcze cię...i w tedy poczułem jak ktoś mnie uderza w głowę. Spojrzałem, była to zezłoszczona pantera.
-Ty ofiaro! Spłoszyłeś mi kolację!-warknęła i się najeżyła. Ale po co mnie biła? Przecież nie trzeba od razu z pyskiem.
-Spokojnie, po co te nerwy?-spytałem i się trochę odsunąłem.
-Głoduję od tygodnia śmieciu... Wr...-odsunęła się też, ale gwałtownie.-To byłaby dla mnie wyżerka i długie lenistwo...
Odsunąłem się bardziej.
-Ech...to ja sobie już pójdę?-odwróciłem się i się oddalałem. Nagle się zatrzymałem-głodujesz od tygodnia?
Zarzuciła łeb do góry, w geście pogardy.
-A co głuchy jesteś? Masz mi coś upolować, albo pożałujesz-spojrzałem na nią zdziwiony. Tak, przezywa mnie, a teraz mi rozkazuje. Pff...chciałem zaproponować że mogę jej coś upolować ale jak ona mi karze to zrobić to tak się bawić nie będziemy.
-Nie-powiedziałem obrażony-nie będziesz mi rozkazywać...a głodna, bezbronna, na pewno zmęczona głodem, pantera samica nie powinna się rzucać na nieznajomych...masz szczęście że ja ci nic nie zrobię bo jesteś po prostu bezbronna i żal mi tobie coś robić.
-Ha bezbronna?-naprężyła muskuły i rzuciła się na mnie, tak że potoczyliśmy się po ziemi, a ona przygniotła mnie mocnymi łapami-Poluj albo giń poczwaro!
-Ej, ej, spokojnie...najpierw powinniśmy się lepiej poznać...a ty tak od razu skaczesz na mnie-uśmiechnąłem się flirciarko-Mrarr...ech ale dobra...upoluje coś dla ciebie
Bez ostrzeżenia zdzieliła mnie puchatą łapą po twarzy, to nie bolało
-Nie pozwalaj sobie!- zeszła ze mnie-Poluj, ruchy!
-Już już...jacie a było tak miło-uśmiechnąłem się. Spojrzałem na nią. Tak to nie najlepszy czas na żarty-to mam ci znaleźć tego woła tak? A co ja z tego będę miał prócz życia?
Zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem.
-Zupełnie nic-warknęła pod nosem.
-Hmm...dla mnie to dość nie korzystne-zacząłem myśleć-ee najwyżej mnie zabijesz, ale w tedy kto ci znajdzie pożywienie? Chce dostać swoją porcje mięsa.
-Chyba sobie, śmieciu, na zbyt wiele pozwalasz-warknęła-Na łowy, słyszałeś?
-Dobra potem o tym pogadamy-uśmiechnąłem się-widziałaś w którą stronę nasz wół uciekł?



WIDZIAŁAŚ?!?!?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz