piątek, 28 listopada 2014

Opowieść Snowglow cz.5

 Śniłam sny krwiste, zabójcze i dość realistyczne. Zatapiałam kły w ciałach moich zdobyczy, napawając się ich strachem i niemocą. Najwspanialsza rzecz w polowaniach, moc jaką ma się w łapach... Bezcenne. Uśmiechałam się prawdopodobnie przez sen, oblizywałam być może... W końcu najedzona w śnie, poczułam realne burczenie w brzuchu. Zamachałam łapą w powietrzu, odganiając złą marę każącą mi się zbudzić. Jedną rzeczą jest ona, która bez względu na to co uczynię, zawsze mnie pokona.
 Otworzyłam ślepia, wtulony w futro pysk uniosłam lekko do góry. Poczułam zapach śrutu, ten sam którego używają łowcy z zachodniego zbocza. Sierść mi się zjeżyła. Od razu też podniosłam się na nogi, ogon opuściłam bardzo nisko, po sobie. Uszy także położyłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zagrożenia. 
 Okropnie nie podobał mi się fakt, że ci sami łowcy przed którymi uciekałam przed laty, teraz znów dają o sobie znać. Chwilę sterczałam jeszcze w takiej pozycji, niezdolna się ruszyć. Nie słyszałam nic. Czyżbym przespała strzelaninę? Poczułam za to świeży zapach wilczego futra... Po krótkiej dedukcji wiedziałam już w którą stronę się udał. Dlatego też się ruszyłam. Najprawdopodobniej go postrzelili, gdy chciał sprawdzić co się dzieje. Po jego śladach stwierdziłam że się nie spieszył, to też na pewno nie uciekał.
 Stałam patrząc w tamtym kierunku. Ruszyłam z miejsca... W przeciwnym kierunku! Nie miałam zamiaru mieszać się jakiś spór pomiędzy człowiekiem, a zwierzyną łowną. Skoro głupi wilk pchał się w to wszystko, zginął słusznie. Jeśli natomiast nie miał o niczym pojęcia, to przypadkiem. Ofiara losu!
 Ruszyłam zatem pędem. Im dalej byłam od miejsca mej drzemki tym mniej czuć było śrut. W końcu zwolniłam, obejrzałam się i odsapnęłam z ulgą. Spuściłam łeb, zaczęłam wciągać obficie powietrze. Łypałam wzrokiem na około, jeszcze dobrych parę minut. Dopiero po tym udało mi się uspokoić dudniące serce. Waliło... ze strachu. Byłam pewna, że nikt inny nie mógł użyć takiego śrutu. 
 Co najśmieszniejsze ucieczka przed polowaniem zawsze zapędza mnie w dziwne miejsca. Tak było i tym razem. Nie miałam zupełnie pojęcia gdzie się znalazłam, a więc nauczona doświadczeniem ostrożnie stawiałam każdy krok. Nie słychać było płynącej wody, nawet szum drzew zupełnie znikł. Miałam nadzieję, że miejsce nie jest zaklęte... nieciekawie by było. 
 Im dalej w tę dzicz się zapuszczałam, tym bardziej chciało mi się kichać. Dym, dziwne, bo w końcu go nie było, jaki czułam drażnił moje nozdrza. To niesamowicie mnie irytowało, jednak powstrzymywałam się jak mogłam. Nie wiadomo było co kryje się w zaroślach, co może mnie usłyszeć.
 W końcu, po długim spacerze usiadłam na ziemi. Zamiotłam ogonem. W futrze czułam drobiny jakiegoś pyłu... Okrutnie były uciążliwe. Przetarłam sobie łapy łapami, w zamiarze strzepania tego. Gdy jednak to uczyniłam, sprawiłam wzniesienie się dymu na nowo... niewidzialnego dymu i niespodziewanie... kichnęłam!
 Dźwięk ten rozległ się echem po całej puszczy, odbijając od każdego drzewa, każdej gałęzi. Przeszedł mnie dreszcz. Czy teraz... wszystko i wszyscy wiedzą o mojej obecności? 
 Nie ruszałam się. Żadna odpowiedź jednak nie dochodziła do mych uszu. Znów otaczała mnie jedynie cisza. Miałam już odetchnąć z wielką ulgą, wstać i zawrócić do własnej kryjówki, mając serdecznie dość dziwności tego miejsca, gdy... usłyszałam głos za swoimi plecami.
- Proszę, proszę... Białe kocię.- sierść na mym karku zjeżyła się z przestrachem. Był to głos kobiecy jednak...- Odwróć się, moja dziecino.- dobiegło mnie. Nieświadoma tego co robię, ostrożnie jednak, wykonałam polecenie. 
 Niemożliwe! Czarownica!

Dokończę nową postacią, ok? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz