piątek, 26 grudnia 2014

Opowieść Nieziemskich istot cz.1

 Chwyciłem piękną białą lisicę w swoje ramiona. A ona zadrżała, czując to bijące ode mnie bezpieczeństwo. Jej futro, wygładziłem, pozbyłem się pyłu jaki zostawiła po sobie czarownica, patrząc przy tym jak odlatuje ona daleko, na rozlatującej się miotle. Ach... Istoty wspomagające się takimi czarami, uchodzą w wioskach za niebezpieczne i przerażające. Śmiem wątpić, czy ich serce naprawdę jest tak kamienne, jak powiadają.
 Upewniłem się, iż drobna istota w mych objęciach jest w pełni bezpieczna, po czym ruszyłem z wolna w kierunku pozostawionej Arii. Biedna kobieta, której przyszło spotkać się z wiedźmą. Zanim jednak cokolwiek postanowiłem do niej rzec, usadowiłem lisią piękność na ziemi. Uklęknąłem przy niej i uspokoiłem, jak tylko najlepiej potrafiłem. Spokojny mój dotyk sprawił, że zaczarowana Santa Marina usiadła na wilgotnej trawie, wpatrzona w moja twarz, a jej oddech stał się spokojniejszy. Zapewne chciała wiedzieć co się wydarzyło i czuła, iż właśnie ja wszystko jej wyjaśnię. A więc westchnąłem, sam nie znając szczegółów, po czym podniosłem wzrok na przyglądającą się w niepokoju Arię.
- Wielmożna pani.- podniosłem się, po czym ukłoniłem w pasie. Moje śnieżnobiałe włosy zaklęte w warkoczu, opadły mi na prawe ramię. Podniosłem się lekko, wciąż jednak kłaniając.- Czy raczyłaby mi, tak urokliwa niewiasta opowiedzieć, co wydarzyło się Santa Marinie?- zanim natomiast piękna istota odpowiedziała na postawione przeze mnie pytanie, wspomniana puszysta lisica zakręciła wkoło moich nóg niespokojne koło. Jej węch, podczas gdy ta zaczęła być zwierzęciem, polepszył się znacznie. Czuła moją woń nienaturalną, odstającą znacznie od świata w którym się znaleźliśmy. Wiedziała doprawdy wszystko, a więc i mnie w zupełności znała. Mojej aury magię i wyjątkowość również, którą już wcześniej poczuła czarownica. Zupełnie bez problemu potrafiłem ją ukryć, jednakże nawet wtedy Wybranka potrafiłaby mnie rozpoznać. Kątem oka obserwowałem jej poczynania. Spoglądała na mnie co róż, pytając mnie wzrokiem o wiele rzeczy. Wszystko wiedziała, a jednak potrafiła być zaskoczona tym co wie. Zadziwiające... Wyjątkowa Wybranka.
 Tymczasem Aria zarumieniła się. Po czym również się ukłoniła, a ja natomiast chwyciłem jej dłoń i sam wstałem.
- Cóż jest to dość długa historia...lecz mówiąc zwięźle panienka zemdlała, a czarownica postanowiła ją porwać mówiąc coś o tym ze jest "wybrana"...- wyjaśniła mi. Skinąłem lekko głową. Było to doprawdy intrygujące. Odwróciłem się wtedy, dość niegrzecznie przyznam, jednakże miało to swój powód. Aby zebrać myśli w tej sprawie, należało odsunąć się od ludzkiej aury... Począłem rozmyślać, a mój śnieżnobiały płaszcz kolejno przykrywał kolejne ziemne rośliny, gdy się przemieszczałem. Lisica stąpała za mną, wciąż pragnąc pomocy ode mnie. Nie mam pojęcia, czy byłem jej ją winien. W końcu przystanąłem i odwróciłem się do Arii.
- Droga pani, czy zechcesz towarzyszyć mi w drodze do miejsca, do którego zmuszony jestem zabrać Santa Marinę?- zapytałem łagodnym głosem, wyciągając w kierunku Arii dłoń. Wiatr zawiał lekko, poruszył nagimi gałęziami drzew, które oczekiwały już na swoje pierwsze pączki. Obecna przy mnie zaklęta kobieta wiedziała, jak bardzo pragnąłem wiosny, pąków kwiatów na pniach... Jednakże nawet od najmniejszych czarów, musiałem się powstrzymać przy ziemskiej, zwyczajnej istocie. Tak myśląc, usłyszałem jej głos ponownie.
- Może to trochę nie grzecznie tak pytać, ale... Czy tam Marina będzie bezpieczna i szczęśliwa...- zapytała, dość zakłopotana najwyraźniej tym pytaniem. Uśmiech pojawił się na mojej jasnej twarzy, a śnieżnobiałe włosy znów, pod wpływem wiatru, lekko zakryły mi twarz.
- Najdroższa Ario.- zacząłem zbliżając się. Wciąż nie opuściłem dłoni, chcąc aby ją chwyciła.- Santa Marina nigdy nie będzie bezpieczna i szczęśliwa.- wyjaśniłem z lekkim smutkiem. Moje słowa płynęły tak wolno, że każdy wziąłby je za kołysankę. Ciche dzwoneczki, kwitnące już w mokrej ziemi, zaczęły cicho dzwonić, aż czuć było w tamtym miejscu tylko i wyłącznie Wybranką. Każdy zapach, wywodził się od niej. I mimo iż piękne było to niezmiernie, muzyka napełniała duszę magicznych istot, a sama Santa Marina usiadła na skrawku mojego płaszczu, a oczy zaczęły same jej się zamykać... był to dla mnie pierwszy sygnał, aby opuszczać tamto miejsce.
- Ach!Cóż ten okrutny los przeznaczył Santa Marinie? Czyż można być wiecznie nie szczęśliwym? Och powiedz mi Panie Wielmożny! Pytanie inne zadam:czy szczęścia jej pragniesz?-była gotowa chwycić mą dłoń, jednakże zaskoczenie wzięło nad mą osobą górę... I cofnąłem się lekko. Co prawda czas naglił... jednak pytania, które wypłynęły z ust Arii nieco mnie zastanowiły. Uśmiechnąłem się więc znów, ciepło. Lisica usypiała niemalże...
- Ario.- spojrzałem na nią z powagą. Mój głos wciąż jednak był niesłychanie łagodny.- Szczęścia Santy Mariny, czy pragnę? Otóż, gdybym miał zdanie w tej sprawie, uratowałbym ją możesz mi wierzyć. Jednakże jest ona Wybranką, a więc wie, iż gotowa być musi na śmierć i zgubę.- wyjaśniłem jej. A wtedy utkane z bieli serce moje... zakuło straszliwie. Ukryć uczucie to... było najlepszym rozwiązaniem. Uśmiechnąłem się znów. Czy w mojej głowie mieściło się wszystko co czekało tę śnieżną lisicę? Na pewno nie. Ona sama, która wiedziała wszystko, nie znała swojego losu. Czuła jednak na co się godzi żyjąc.
- Tyle wiedzieć chciałam.- już nic więcej nie rzekła.Z poważnym wyrazem twarzy, Aria chwyciła mą dłoń, lekko cofniętą wcześniej. Ja natomiast, będąc pewnym iż jej powaga zwiastuje ewentualną powagę, wyjąłem z kieszeni śnieżnobiałego płaszcza drobny, lśniący dzwoneczek. Zadzwoniłem nim tak cicho, że jego dźwięk lekki i płynny zlał się z muzyką kwiatów. Wtedy schyliłem się lekko i wziąłem lisicę na jedną rękę. Długo czekać nam nie kazano.
 W jednej chwili rozległ się dźwięk miliona tak drobnych i melodyjnych dzwoneczków. Zbliżał się szybko, po chwili spomiędzy drzew wyjechały piękne, lodowe sanie zaprzężone w jednego, śnieżnobiałego smoka o żółtym spojrzeniu. Stworzenie stało na czterech, potężnych łapach, zwinęło błoniaste skrzydła i czekało, w milczeniu i bezruchu aż wsiądziemy do sań. Stanąłem bokiem do nich po czym gestem dłoni zaprosiłem do nich Arię.
- Najdroższa Ario.. Panie przodem.- powiedziałem delikatnie. Santa Marina ponownie ziewnęła cicho, a smok przyglądał jej się z istnym zaciekawieniem. Jego poinformowano przede mną o zaistniałej sytuacji. O tym, iż Wybranka znalazła się pośród ludzi..
 Aria bez słowa, z uśmiechem zajęła miejsce w saniach. Następnie zasiadła obok niej, oswojona z lisim ciałem Santa Marina. Ja natomiast wkroczyłem do sań jako ostatni, uprzednio upewniając się czy nikt nie patrzył na całe zjawisko z ukrycia.
 Wtem śnieżnobiała smok ruszył pojazd z miejsca, a ten znów zaczął wydzwaniać milionami, przyjemnych dla ucha dzwoneczków i usypiać ziemskie istoty swoim brzmieniem. O ile chwilowy poprzedni ich dźwięk, nie zrobił na Arii żadnego wrażenia, teraz po paru chwilach już siedziała oparta i spała, magicznym snem.
 Wtedy właśnie wzbiliśmy się w powietrze, zmierzając w kierunku miejsca, w którym Santa Marina powinna się znaleźć...

Dokończyć może Santa Marina, Smok.. xd albo Aria, opowiadając co stało się po przebudzeniu.

czwartek, 11 grudnia 2014

Opowieść Maxime cz.2

 Wykuśtykałam wpieniona z chaty, potykając się o korzenie chorego drzewa, które już całym sobą wsparło się na mojej chacie. Obawy mam, że krotko to potrwa zanim ją zupełnie zmiażdży. Słyszałam jeszcze uszyskami pomruki niezadowolonego strusia. Oblizałam spierzchłe usta po czym podrapałam się w nochal. Miotła w mojej dłoni wyrywała się w każdym możliwym kierunku. Niewdzięcznica jedna! Słyszały moje uszyska jej ciche skomlenie. A trzeba było tę sarnę w węgiel zmienić, a nie w miotłę!
 Wsadziłam pod siedzenie stare kij, po czym zamaszyście zamachnęłam się łapskiem jednym, drugim trzymałam środek transportu.
- Woń starej ropuchy, niech wieją wiatruchy, skacze cień, miotło leć!- zaskrzeczałam rzucając na drewniany badyl trochę łopianu z wielkiej, podartej kieszeni mojego fraku. Sarnica, nowy model miotły, jaką przyszło mi stworzyć, zaskrzypiała jakby kości ze starości miała połamane po czym powoli, chwiejnie i niewygodnie wzbiła się w górę.
 Oczywiście nie mogły moje łapska zapanować nad niedołęgą i zanim uniosła się ze mną nade wszystkimi drzewami i niewidzialnym dymem, poobijała się o kamienie, dechy i różne inne martwe... śmieci. A tam na górze wiatry wiały w starą twarz jak w żagiel. Zmarchy staruchy rozpierzchły się. Aż trudno wierzyć w czarownicę. Trochę to zajęło zanim udało mi się odpowiednio dostosować do tej nędznej natury. Dałam wzrokiem nura w chaszcze na ziemi. Żadne specjały. Parę burych niedźwiedzi, leniwych i tłustych jak woły. Ze trzy stare żbiki, czołgające się w leszczynie... Żadne dziwy, że stado koni przeczmychało na północ w zwartej grupie. Za nimi trzy łabędzie... Gdy młodość była jeszcze na powiekach czarownicy... Marzyło mnie się wtedy takie futro z łabędzia... taka pościel i pierzyna. Te czasy lichych zaklęć! Niech nie powracają! A kysz!
 Leci... Leci czarownica na Sarnicy... I cóż to? Któż to w chaszczach i gąszczach na skraju polany leży? Siedzi zaraz obok jakaś licha istota... Aura?
 Zleciała niżej ma chwiejna, niedołężna miotła. Wzrok ślepca nieco jakby lepiej przyuważył... Czyżby to były dwie dziewki? Dziewki w lesie? Cóż robiły te istoty w tak dziwnym miejscu? Moje gnaty nie wiedzą. Jedno pewne jednak było że... Z czym kiedyś młode serce magii miało do czynienia, na zawsze to zapamięta... Tak tak... Ta aura z pewnością już kiedyś zapadła w pamięć pokraki... Tylko kiedy? Tegoż na pewno nie spamiętałam...
 Walnęłam w krzak maliny miotłą. Niedołęga nie wylądowała jak należy. Co za paszczerwsto...  Podniosła się czarownica na równe nogusy... Postawiłam sobie miotłę obok i zmierzyłam wzrokiem.
- Masz mi się więcej Sarnica na wykminiać! Co za paszczerstwo... Lataj prosto niedołęgo!- zaskrzeczałam. Pewien szary słowik, siedzący na gałęzi wykrzywił łeb i przyjrzał mi się z lekkim zdziwieniem, po czym prędko odleciał. I dobrze. Głupie ptaszysko.
 Doczłapałam się do chaszczy w których widać było z góry niewiasty, po czym wyprostowałam gnaty i przetarłam zasmarkany nos. Zimne powietrze zdrowiu nie sprzyja!
- Dziewki się pałętają!- wrzasnęłam nieprzyjemnie, jednym okiem łypiąc na nie. Jedna jak martwa na glebie leżała. Zabójstwo czy jak?
- Czarownica na Boga! Wielkie nieba , cóż to za las?- dobiegło mych uszysk. Stojąca niewiaścica przerażona najwyraźniej, struchlała. Mrugnęło me ślepie.
- A cóż ty czynisz, paszczurze? Morderstwa? Zamachy! Łapać, topić i gotować!- myśli moje uzupełnieniem były dla dziwnej tej wypowiedzi staruchy... Ale co wiedzieć może splamiona krwią ktośka?!
- Zabójstwo?Ah..To pomyłka! Pani nie rozumie, ona zamdlała...Cóż mam uczynić? Może pani wie...- tłumaczyć się dziewka zaczęła. Ale nie słuchać już raczyłam. Schylić garba staruchy, jak mnie, nie trudno. Nochal do twarzy padniętej przytknęłam i z głośnym dźwiękiem wciąganego powietrza wąchać zaczęłam jej lica. Ta aura... Doprawdy jak żyję tylko raz czuć ją mogłam...
- Wybranka...- szepnęły mimowolnie usta staruchy, aż je sobie zaszyć miałam ochotę!
- Huh?Cóż pani mówi?- znowu dobiegać mnie chciało. Oko podniosłam na dziewkę wielce zdziwowaną! Miotłą szturchnęłam jej stopy.
- Wybranka! Dziewka idealna.- zaskrzeczałam. Za iście wybrankę z tą aurą w kotle za lisa mieć chciałam. Wybranka! Lud chciał jej, a to znaczy dobre czynić zostawiając ją tutaj.- Marmur, kamień, porcelana, lisie futro, kłaki, falbana. Stój koci zalocie, powstań pomiocie!- pomiędzy paluchami błyski i trzaski. Parę iskier na lico padniętej padło... i... W moment otworzyła ślepia.. lisica ruda. Tfu! Zwierzę brudne wzięłam bez słowa pod pachę.
-Nieprawdopodobne! Cóż to? Czyżby czarownica z krwi i kości? Ah.. Stój! Nie czyń tego!- dobiegło mych uszysk jeszcze. Zasiadłam na miotłę, gdy ślepia me łypnęły na biegnącą jeszcze przerażoną dziewkę. 
- Bo co?- burknęłam, jakby małe dziecko. Nie obowiązywała mnie kultura, ani wychowanie ani dyplomacja! Lis może się miotnął raz czy dwa, ale był pełen przerażenia więc na nic mu to. Nowe czterołapne ciało też nie dało pola do manewru!
- Serce panią też nie obowiązuje?!- powiedziała jeszcze na moje odchodne. I powiem szczerze, że polazłabym pewnie do chaty, po locie... Jednakże chyba słowa te coś mi uświadomić chciały. Dziewka stanęła w miejscu. Zupełnie jakby czekała...
- Gary patelnie, łupy pirackiej zgrai, łap mnie za serce, czerwona zgrai...- zaklęcie to, dziwacznie proste a jednak tak długie, trwać jeszcze powinno gdy jednak... coś mnie zlękło, staruchę pokrakowatą. Uszyska dosłysząły odgłos jakby z deszczu utkany, jakby z czystej magii docierał. Stukanie. Stukanie? Skąd? Co? Czy to nie zwyczajny las? Więc skąd tu głosowe uroki?- Pokraki drzew! Co to za dziwo?- zaskrzeczałam nie wiedząc jeszcze, co za głuptastwo śmie przeszkadzać czarownicy w czarach.
Zdziwiona przygląda się ciekawemu zjawisku dziewka.
- Jeśli nie ja , to las cię ukaże. Pamiętaj , że w rękach nie trzymasz zwyczajnej dziewczyny...- odparła mnie po odetchnięciu, zakłócając dziwności leśne. Czarownicę jednak nie las martwił. Coś w lesie było. Cóż? Cóż?
- A na szczaw cię, istoto!- zaskrzeczałam w odwecie po czym wyjęłam łopian z kieszeni, by już sypnąć nim miotłę i rzec zaklęcie... gdy błysk jakiś w oddali zaćmił umysł mój stary.
- Surowa kara cię spotka, lecz nie z ręki mojej...- powiedziała dziewka znów mącąc to wszystko, z poważnym wyrazem twarzy. Wciąż zdawała się też obserwować to... ten błysk.
- Zło choć spróchniałe ma zapobiec dobru, dziewko.- zaskrzeczałam. Wtedy krzaczory zaszeleściły, gałąź się złamała... i... Wyszedł na spotkanie nam prostak w białym fraku z śnieżnymi włosami w warkoczu, zaplecionym na plecach. Lico chłopa było jasne, lekko rumiane a oczy zdawał się mieć jak z tych no... szmaragdów. Biła od niego niesamowita aura. Gdy jednak spostrzegł że ją czuję... pozbył się jej. Ciut tej aury czułam też na lisie... Dziwności!
- Oddaj, wielmożna czarownico dziewczynę.- powiedział do mnie prostak, łagodnym i lekkim głosem. Wyciągnął przy tym łapska, aby chwycić ciało lisa, ale nie dałam! Klepnęłam miotłę, a ta ruszyła przy ziemi przed siebie.
- Zapomnij!- zaskrzeczałam z wiedźmim śmiechem. Jednak prędko uderzyłam w drzewo, wywijając nogami do góry. A wtedy właśnie, lis czmychnął mi prosto w objęcia mężczyzny, który tak naprawdę urodą przypominał wspaniałego księcia. Uśmiechnął się do staruchy i zamachał lekko. A wtedy... A wtedy odpadłam. Chwyciłam wpieniona na powrót miotłę i ruszyłam dalej szukać lisa... 

Dokończy biały pan. :3

wtorek, 9 grudnia 2014

Opowieść Lucjana cz.1

Eh...Czekam w tej chacie i czekam , a po babie żadnego śladu! Głodny jestem... Liczenie dziur w dachu już dawno mi się znudziło, wszystkie stare, zakurzone księgi już dawno przeczytałem, a ogromny , brudny kocioł przypominał mi tylko , jak dawno nie wrzuciłem czegoś na ząb.
Nagle jak na życzenie słyszę:
-Z buta wjeżdżam! Lucynian do nogi! Dawaj mi tutaj tę książkę co to ja ją z tej ten tego tamtego księgarni wzięłam.. pożyczyłam.- wchodząc narobiła wielkiego hałasu i poprzewracała stojące w kącie miotły i łopaty do śniegu.
-Choć raz mogłabyś ,powiedzieć " Lucek , mój kochany! Jak ci minął dzień?" Meh...
Zmierzyła mnie wzrokiem.- Dzień? Co mnie takie rzeczy interesują?- rzuciła na stół związaną panterę.- Dawaj książkę mamy tu czarnego kota.
Meh...Jak zwykle. Ale taki jej urok. Czarownica , to nie królewna o dobrych manierach. Warto o tym pamiętać. No cóż , jako jej kruk postanowiłem pomóc już spruchniałej, lecz nadto energicznej staruszce. 
-Ok , już, już... Hmmm ... co my tu mamy .... Ta się nada?
Maxime uspokoiła patelnią rzucającą się panterę, potem spojrzała na mnie.
- Nie! Czy ja wszystko muszę robić sama?- przyczłapała do jedynej wielkiej szafki w chacie. Wyrzuciła wszystkie książki. Potem poszła do kufra i wyjęła zakurzoną książkę.Jakby bałagan w chcacie już nie był dla niej wystarczający...
-Tylko nie połam się po drodze - powiedziałem pod nosem .
-Nie jestem głucha!- zaskrzeczała.- Może głupia i ślepa, ale jeszcze nie głucha!- otworzyła księgę na jednej ze stron i zaczęła czytać.
Wzdrygnąłem się :
 - No już.. Przepraszam- powiedziałem udając obojętność.
Przejechala paluchem po kartce, prawie podarła ją pazurem:
- O mam... Lucynian podaj mi oczy traszki.
- Oczy traszki... O CZY TRASZKI? O CZY STRASZKI?! OCZY STRASZKI?!
-Głowa na kark, kark pod ogonem, stary gar, oko z piorunem.- mruknęła czarownica z lekką złością machając palcami. Rzucała zaklęcie. Kto stał się jej celem? Ja oczywiście! W jednej chwili w koło mojego dzioba zawiązała się nić:
- Oczy traszki niedołęgo!- zaskrzeczała.
-mmmm- Zdjąłem nić z pazurami :
 -Co to to nie! Wypraszam sobie! Żebym nici miał na dziobie?! Możesz wszystko, lecz mej jadaczki nie zamkniesz wiedźmo!
Maxime rzuciła mi pełne mroku spojrzenie. Odwróciła się zamaszyście:
- Wiedźmo? Lucynian przywołuję cię do porządku pokrako!- zazgrzytała zębami.- Ubiór na stole, sidła pod drzewem, niech mnie ukoi, uroczym śpiewem!- wrzasnęła. Taki charakter... Czarownicy nie wolno się wściekać bo rzuci wszystkie zaklęcia jakie zna. W jednej chwili zamieniła mnie  w strusia:
- Sama sobie podam.- dodała oburzona i wyjęła z kredensu oczy traszki w słoiku.
-Ja cie... ale wysoki jestem... Eh no dobra spokój , spokój...- Unikałem groźnego wzroku czarownicy. Przerażający...Ugh!
Maxime wsypała trzy oczy traszki po czym dorzuciła parę listków jakichś ziół. Zamieszała, a dziwna jakby zorza polarna pojawiła się nad kotłem. Zerknęła na mnie. Aż się boję. Co ta starucha znowu wymyśliła?
- Powinnam zamienić cię w lisa, akurat potrzebuję do zaklęcia...
-Jakiego lisa ja się pytam!? Nie chcę być lisem! Protestuję!Protest ! Protest! Chwila , a co z czwartym okiem? Chcesz zmarnować? Szybko się psują...
 Maxime .rzuciła okiem we mnie w postaci strusia.
- Jak chcesz to je zjedz.- rzuciła skrzecząc. Dalej mieszała, coś mamrotała.
-Pfff...Widzisz jak się poświęcam?Gdyby nie ja , w tej chacie jeszcze bardziej zalatywalo by zgnilizną...- Powiedział mlaskając.- Mmmm... Pyszne... znaczy ... Obrzydliwe...
Zerknęła w moim kierunku.
 -Zjadł?- zaskrzeczała niesłyszalnie pod nosem. Mruknęła coś po czym skierowała się do wyjścia.
- Idę złapać lisa. Wracam potem.- stwierdziła chwytając miotłę, po czym wyszła trzaskając drzwiami tak, że dom się prawie rozleciał.
-Pff..Skleroza zapomniała...Nie to żeby źle mi było być struciem , ale KRUKIEM JESTEM DO JANEJ CIASNEJ!


Maxime , kiedy wracasz?! Eh... może chociarz Snowglow , nowy kot czarownicy się wypowie... 
A może jeszcze ktoś chce mi tu na chatę wbić?! :)




niedziela, 7 grudnia 2014

Opowieść Arii cz.1

Cisza. Nic innego, tylko cisza. Powolnym krokiem podchodziłam do małego drewnianego krzesełka. Nie na  jakąś wielką, przepiękną , ozdobioną scenę, zwykłe krzesełko. Niby nic , ale to krzesełko teraz jest dla mnie wszystkim. Występ to się teraz liczy. Tylko ty i muzyka. Nic więcej.Siadam na skromnym siedzeniu, ale takim zarezerwowanym dla mnie , chwytam za lirę i zaczynam grać.
Ludzie zaczynają mi sie przyglądać. Zamykam oczy . Zaczynam śpiewać. Cudowna melodia wydobywa się z moich ust , ręce delikanie dotykają strun instrumentu.
Muzyka, to coś co daje mi żyć. Talent - jednocześnie dar i przekleństwo. Posiadając takie umiejętności jesteś skazany na wędrowne życie. Mógłbyś byś kowalem , albo szewcem.
Ale  nie!Ty zostaniesz trubadurem! To nic pewnego. Stały zawód daje ci pewność ,że jakoś przeżyjesz w tym trudnym świecie. Natomiast .... natomiast artysta ma wzloty i upadki . Możesz stać się naprawdę kimś , lub nikim. Wszystko , albo nic. Żyj bezpiecznie będąc nieszczęśliwym , lub podejmij ryzyko. Wybieraj! Eh...Być skazanym na muzykę , coś pięknego i okrutnego zarazem.
Cóż nie ważne, zaraz koniec występu . Zyć nie umierać. Zaraz się dowiem. Cóż mi publiczność odpowie?
Cisza. Cóż to znaczy? Wszyscy patrzą po sobie. Nagle słychać głośne oklaski , ludzie z siedzeń powstawali. Ja też wstałam , oniemiałam i się ukłoniłam. Czy to koniec? Nie! Początek! Idę w dalszą wędrówkę.
-Cóż za anielski głos?- Wciąż słyszę szepty. Czy to prawda? Może zdaje mi się tylko i zaraz do szarej rzeczywistości wrócę, gdzie matka mnie moja oschła czeka. To nic! Jesli sen , niech trwa dalej! Niech się nie zbudzę! Wychodzę z karczmy , idę przed siebie. Jakie dziś cudne chmury na niebie!
Eh... Na dziś dość miasta mam. Chyba pójdę do lasu, gdzieś w dal. Spaceruję tak po lesie i wiatr mnie za sobą niesie. Słyszę szept drzew , słodki glos ptaków. Czy czegoś więcej do szczęścia potrzeba? Idę przed siebie , las tworzy muzykę. Najwspanialszy kompozytor tego świata .
Ah to ! Cóż to ? Kogo ja widzę? Tajemnicza postać- Kobieta. Cudnie wygląda w zwiewnej sukni. Jakiż spokój z niej bije! Ostrożna w każdym kroku , teren bada , drzewom się przygląda. Eh... Myślałam , że nikt już lasu nie odwiedza . Zaczęłam pytająco:
-Eh?- Spojrzałam w stronę dziewczyny.
-Odgarnęła włosy z twarzy, spoglądając na mnie:
- Kim jesteś?
-Aria, trubadurka z okolicznej wioski. W czym mogę pomóc?- ukłoniłam się .
- Nie kłaniaj mi się.- zamachała dłońmi zaskoczona.- Mimo wszystko... uh... wiedziałam jak się zachowasz. Proszę nie kłaniaj się, to dość... krępujące...
-Ty wiesz? Widziałaś może kiedyś mój występ? Jeśli tak to bardzo dziękuję za uwagę... Wiesz to dla mnie trudny początek i...- Odwróciłam na chwilę wzrok zamyślona.
- Nie widziałam.- uśmiechnęła się.- Ale wiem, że świetnie ci idzie, a większość uwielbia jak występujesz.- westchnęła.
-Oh poważnie? Skąd to wiesz? Może jesteś... Ah !Czy to możliwe?
- Co czy jest możliwe?
-Nie znasz odpowiedzi? Eh... A już myślałam...
- Gdybym użyła swojej wiedzy... jaki sens miałaby rozmowa?
-A więc jednak! Nieskończona wiedza kobiety o pięknej urodzie.Toż to Santa Marina!
- Skąd mnie znasz?- odsunęła się przestraszona.
-Bo widzisz... Wciąż wędruję po przerozmaitych krainach. Nie raz słyszało się o panience legendy nie z tej ziemi- Uśmiechnęłam się i spojrzałam w niebo.
- Och? Legendy..? Więc pewnie wiesz, kim jestem?
-Mhm.. - skinęłam głową.
Zerknęła za siebie, potem znów na mnie:
- Cóż... może lepiej... może... może lepiej nie mów mi nic na ten temat.
-Eh... Na śmierć bym zapomniała!
-Huh?
-Eh...to....Eh to.... Eh..to- chodziłam w zastanowieniu dookoła.- Przecież to jasne!- Energicznie usiadłam na ziemi i przyglądałam się Marinie. Wzdrygnęła się, będąc obserwowaną.
 -Wyjaśnij mi proszę, co oznaczają te twoje myśli...
Z tej niezwykłej postaci aż biła niewinność. Jakież to pięnkne.. W tych trudnych czasach ostała się najprawdziwsza czystość duszy. Cudowne...
Nie wiesz?-Powiedziałam głosem pełnym radości.- Musimy się śpieszyć! - Wstałam i rzuciłam miłe spojrzenie w stronę tajemniczej dziewczyny. Ruszyłam w stronę wioski. Odwróciłam się na chwilę, wyciągnęłam rękę w jej stronę:
-Idziesz?- Zapytałam.
- Nie.- zatrzymała się.- Nie idę.. Muszę zostać... Muszę... muszę...- zamgliły jej się oczy.- Ja muszę...- upadła bezwładnie na ziemię.
Cóż za dziwne zdarzenie. Jakież niezrozumiałe i tajemnicze! Nic z tego nie pojmuję.


Eh Marino , czy dokończyć raczysz? :) Chyba , że ktoś chce się wplątać.. ;)





sobota, 6 grudnia 2014

Opowieść Mariny cz.1

Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!

 Niczym echo, dudniły w mojej głowie słowa. Odbijały się od wszystkich zakamarków mojego umysłu by w końcu zapaść w nicość pamięci. Dlaczego znam odpowiedzi na wszystkie pytania świata, oprócz na swoje własne?
 Przekręciłam się niepewnie na drugi bok, chcąc wypędzić te słowa. Brzmiały dokładnie jak wypowiedź zapłakanej matki, chcącej ubłagać pomoc na żołnierzach... o sercach z kamienia. Moje wnętrzności kruszyły się, gdy słyszałam to mojej głowie. Czasem chciałabym bym głupia, bez uczuć. Może wtedy nie rozumiałabym istoty smutku... ani nie współczuła wszystkiemu co żyje.
 Nakryłam twarz płaszczem. Odnosiłam wrażenie, że taki czyn mi pomoże. Mylność... Nieprawda. Nic nie było w stanie pomóc... Głos wciąż odbijał się echem, raniąc skronie, raniąc uczucia i serce. Niczym chłosta... Bolało, piekło.
 I wtedy znów, gdy promienie słońca zaczęły przebijać się przez mgłę... ogrzewać moje odkryte stopy, poranione po długiej wędrówce... Wtedy znów myśl namalowała mi przed oczami krwawy obraz jakiejś wojny. Splamione szaty, podarte i powiewające na zimnym wietrze. Pole zasiane śmiercią, wznosiło plony. Sponiewierane zwłoki... Okrutne widoki... I przechadzająca się zwiewna postać, niezwykle smukła i dostojna, a jednak wzbudzająca odrazę... Ubrana w ciemnosiwą szatę, postrzępioną na końcach, piękną. Matowiała w oczach, rozpływała się mijając wściekłych walczących by znów zaistnieć nieco dalej. To był sen... Sen jak każdy... jednak po raz kolejny już go miałam. Znów inne wojska mierzą się ze sobą... znów inne życia kończą się na mych oczach... A jednak znów ta pani idzie, obserwuje i dogląda. Jakby chciała dociec, czy wszystko idzie zgodnie z jej planem. Czy idzie? Tak... Wszyscy giną, jednostką udaje się dotrwać do końca. Wtedy właśnie uznają się zwycięzcami, ale przegrali. Ona i ja... wiemy to. Ci którym udało się przeżyć, przegrali los. Są na krańcu przepaści, jeśli już z niej nie spadają...
 Ale ten sen, bo to sen, miał także swoją ciemniejszą stronę. Pani ubrana w szatę strachu i żalu, plenetrując ślepiami ciała... łypie i na mnie a wtedy dreszcz przeszywa moją duszę. Tnie na kawałki! Czuję ból, ból wszędzie, na każdym skrawku ciała... Lód tnie mnie... ogień pali. I wtedy właśnie...
- Nie!- zrywam się na równe nogi, cała spocona ze strachu. Otacza mnie mgła... i niepewność bo wiem... że to co widziałam działo się gdzieś na ziemi. Dlaczego... panuje zło?
 Oparłam się o drzewo. Jedno jedyne drzewo jakie rosło w mglistej sennicy. Westchnęłam ciężko. Sny w tym miejscu zawsze dotyczyły czegoś co dzieje się na ziemi i ma związek z osobą je śniącą... Tylko jaki związek ze mną mają wojny we wszystkich stron świata? Po nocnym koszmarze nie miałam siły myśleć. Po chwili uklękłam przy jeziorze i ochlapałam się wodą. Zimną wodą.
- Co szepcze w strumieniu, jaką odpowiedź, da mi opera ryb?- zanuciłam cicho w rytm szumiących moczarów. Odpowiedziały mi ciche poćwierkiwania snowików. Ptaki o wielobarwnym upierzeniu zasiadły na gałęziach drzewa, tuż nad moją głową. Ich melodyjny akompaniament, pozwolił mi porwać się pieśni szumiących burz.- Za jakie skarby, cierpią spławiki, które połyka się? Masz ci los. Problemów tyle mam... A rozwiązań szukać... trzeba. Chciałabym znów, małym dzieckiem być. Bezpieczeństwo ważna sprawa, ale szum fal... to... zbawienie...- moja dłoń bezwładnie opadła w taflę wody i plusnęła. Coś.. coś mnie zasmuciło, a nie byłam do końca pewna co. Snowiki z cichym gwizdem uciekły w kierunku swoich gniazd i zamilkły, pozostawiając mnie z szumem szuwarów. Niech moja mordęga się wreszcie skończy.
 Umyłam się. Ptaki wcale nie wróciły, a mi robiło się żal... wszystkiego i niczego na dobrą sprawę. Usiadłam pod rozłożystym dachem drzewa i przymknęłam oczy jeszcze na chwilę, by móc wypocząć. Jednak pierwsze co stanęło mi przed twarzą gdy to uczyniłam, to wlepiająca się we mnie pani w mrocznej szacie z krwistoczerwonymi oczami. Ocknęłam się momentalnie.
- Czy mogę wyjść?- szepnęłam. Nagle nie wiadomo skąd, jak już z resztą przez parę dni, odpowiedział mi głos niezwykle tajemniczy, odbijający się echem po całej sennicy.
- Nie.- krótka odpowiedź, ale jakże treściwa.
- Dlaczego?- kłosy trawy, falujące dotychczas zwolniły. Wydawało mi się przez chwilę, że słychać melodię walca... Dziwna kraina.
- Bo nie. Nie wrócisz tutaj i już nigdy nie będziesz bezpieczna, jeśli przekroczysz na powrót mglisty most.- dobiegło mnie znów. Niestety nieznany mi rozmówca miał rację. Nie mogłabym znów znaleźć się w sennicy, bo jej opuszczeniu.
- Ale ja bym chciała...- przerwano mi. Podmuch zimnego wiatru każący mi przestać mówić... typowe.
- Nie obchodzi mnie czego chcesz!- zagrzmiało, a mgła zrobiła się nie do zniesienia. Od paru dni usiłowałam zgłębić ten temat. Zauważyłam wiele rzeczy. Po pierwsze mój rozmówca strasznie irytował się na myśl o mojej chęci ucieczki. Po drugie, zawsze gdy się wściekał mgła robiła się tak gęsta, że aż się nią dusiłam. I tym razem tak było. Zakasłałam.
- Mnie obchodzi...- znów zadławiłam się mgłą, tkaną chyba na wzór dymu.- Wypuść mnie...- i... jeszcze jedno. Za każdym razem gdy się stawiałam... spowijał mnie... sen...
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!
Do wszystkich, uratujcie moją córeczkę! Proszę, do wszystkich jednostek.. Ocalcie ją!


 I znów! To wracało z każdym snem, z każdą chwilą. Dlaczego znów zmuszono mnie do cierpienia?
 Otworzyłam zaspane oczy. Słońce... och, znów przespałam dzień. Nastała noc w mglistej sennicy. O tej porze ciężko było rozpoznać to miejsce. Dlaczego? Dym zupełnie opadał a powietrze stawało się przejrzyste. Wszystko też umilkło, a jasny księżyc oświetlał taflę jeziora. Wspaniały moment na ucieczkę... Nierealne.
 Jednak jakoś... jakoś.. jakoś muszę wpłynąć na swój własny los.
- Słuchaj no!- zawołałam, zaraz po tym gdy podniosłam się z zimnej już ziemi. Usłyszałam ciche mruknięcie w odpowiedzi. Wystarczyło bym mogła mówić dalej.- Nie mam zamiaru ciągle być przez ciebie tłamszona. Weszłam tutaj sama i również sama opuszczę mglistą sennicę. Słyszysz? Wyjdę stąd!- huk. Nagły huk i coś niczym ostrze kosy, śmignęło... po czym znów leżałam na ziemi.
- Dobra. Mam znacznie lepszy pomysł.- usłyszałam. Stukanie... kopyta stąpające po skostniałej posadzce. Dokładnie cztery. Centaur? A może jakieś inne, dolne do głosu zwierzę?- Też chcę uciec, pomożesz mi.- nakazał. Podniosłam wzrok. 
 Dwie pary długich, smukłych nóg zakończonych kopytami z miękkimi, białymi szczotkami pęcinowymi. Srebrzyste podkowy. Długa do ziemi, śnieżnobiała grzywa... i pierzaste, błękitnoszare skrzydła.
- Jesteś... pegazem?- zapytałam cicho. Zwierzę zarzuciło łbem jakby zniecierpliwione.
- Zgadza się. A ty jesteś moją przepustką do wolności.- odparł sucho i zimno. Potem już na mnie nie patrzył. Rzucił mi jakaś złocistą linę, którą obwiązał sobie szyję. Chciał żebym go... wyprowadziła? Wstałam, jednak strach mnie obleciał, że znów wyląduję na plecach. Nic się nie stało. Pegaz stał spokojnie.
- Co mam zrobić? Jeśli spełnię twoją zachciankę... wrócę do normalnego świata?- wolałam się upewnić, czy moje domysły były słuszne.
- Ponad wszystkie swoje siły i wbrew oporowi krainy masz mnie stąd wyprowadzić.- zagrzmiało zwierzę tym samym głosem, który powstrzymywał mnie przed ucieczką. To był ten koń? To ciągle był on?
 Tak czy tak, wiedziałam wszystko. Że pole magiczne więzi pegaza w swoich objęciach, w mglistej sennicy i tylko osoba wewnątrz może mu pomóc. Miałam też pojęcie o tym, że moja siła jest wystarczająca do tego zadania. Chwyciłam złocistą linę i pociągnęłam.
 Stworzenie zarzuciło łbem niezadowolone, mruknęło coś w lotnym języku, który mogłabym rozszyfrować, jednak wolałam tego nie robić. Zbliżyłam się do wyjścia, przekroczyłam jego próg z łatwością. Potem pociągnęłam za sobą pegaza, znajdując się już na mglistym moście.
 Droga do świata z którego pochodzę... była mroczna, ciemna i pusta. Nie było tam nic, poza głuchą posadzką i próżnią otaczającą to wszystko z każdej strony. 
 Skrzydlaty koń postąpił na przód i nagle, drobny błysk przesmyknął się po jego grzywie... po czym zwierzę zarżało i stanęło dokładnie tuż za mną. Miałam ochotę wyciągnąć dłoń i je pogłaskać... jednak spodziewałam się reakcji, znałam ją.
 I nadeszła chwila w której zaklęcie pękło. Przekroczenie granicy kosztowało pegaza wiele cierpienia. Nagle niczym grom uderzyła w jego ciało jakaś wyjątkowo silna błyskawica, paląc i chłostając piękne futro, skórę stworzenia. A ten, dostojny i piękny znosił to z zaciśniętymi zębami, uszami położonymi po sobie, bez jęku.
 Złota lina uchroniła mnie przed działaniem zaklęcia atakującego... więc gdy skończyła się ta straszna mordęga, po długim czasie ruszyliśmy mglistym mostem dalej. Tam, po wyjściu na świeże powietrze... Pegaz padł na ziemię, jakby złamały się pod nim wszystkie nogi. Ruchem tym wyrwał mi z rąk też linę... Jego łeb leżał u mych stóp, a chrapy unosiły się ciężko. Uklękłam.
- Dziękuję, że dałeś mi wyjść. Wiem, że wszystko cię boli... I że pragniesz pomocy. Oferuję ci ją więc.- powiedziałam do niego. Skrzydlaty koń spojrzał na mnie czujnym, błękitnym okiem. Parsknął.
- Jesteś interesująca...- powiedział zmęczonym głosem. Chwilę oboje milczeliśmy, obserwując coraz to równiejszy ruch klatki piersiowej zwierzęcia. W końcu to on znów przemówił.- Będę miał na uwadze twoją wszechwiedzę, gdy znów cię kiedyś spotkam.- zamaszyście wstał, niemalże bez żadnego problemu. Mocno naruszył powietrze, machnięciem swoich skrzydeł, które ułożył wzdłuż ciała. Postąpił na przód, w cichy las. A po paru krokach się odwrócił.- Tymczasem żegnam.- powiedział, po czym ruszył przed siebie galopem. Tak prędko ukrył się pomiędzy drzewami, że nie zdążyłam się zorientować, iż zniknął.
 Rozejrzałam się. Od razu wiedziałam gdzie jestem. W końcu... jakimś cudem posiadłam wszelką wiedzę. Był to jeden z lasów Lagii Antas, na skraju polany.

Ktoś chce dokończyć? :3

wtorek, 2 grudnia 2014

Opowieść Bogdana cz.1

Ech wiosna...Piękny okres. Leciałem sobie po lesie. Chciałem się dziś spotkać z Max'em ale tego nie było. Ciekawe gdzie...Czekaj! Czy to nie on?! Czemu śpi w lesie...No nie należał do tych zabawowych więc co on tu robi? Podleciałem do śpiącego wilka.
-Max-zacząłem do dziobać po twarzy. Ten zaczął machać łapami. Prawie mnie trafił...prawie. Dopiero zauważyłem że ma na łapie...hmm jak to ludzie nazywają? Bandaż? No chyba tak. Przestał się ruszać. Podleciałem mu pod ucho.
-WSTAWAJ!!-krzyknąłem. Wilk nagle podskoczył. Ja się zacząłem śmiać.
-Hahaha...Bardzo śmieszne-powiedział zdenerwowany. Powoli wstał. Widziałem że jest coś nie tak z tą łapą.
-Em...A co u ciebie? Wiesz ile mam ci do powiedzenia-uśmiechnąłem się. Wilk wstał i zaczął gdzieś iść. Leciałem za nim.
-U mnie?-widziałem że zrobił się smutny-u mnie normalnie...To opowiadaj jak tam?
-A nawet dobrze-powiedziałem i usiadłem mu na głowie-poznałem taką jedną samicę. Bawiliśmy...
-To super-przerwał mi obojętnie.
-Ale nie dałeś mi dokończyć...Skąd masz ten bandaż?-spytałem zaciekawiony.
-Co?-spytał. Chyba sam nie wiedział co ma na łapię.
-To białe na łapię...
-Em...od człowieka-powiedział-zostałem postrzelony...
-No mów-powiedziałem bardziej zaciekawiony.
-Nie mam ochoty...
-Ech...
Przez dalszą drogę Max się nie odezwał. Chyba był bardzo smutny. Po godzinie chodzenia doszliśmy na jakąś polanę gdzie Max chciał odpocząć. Usiadł na polanie. Ja latałem sobie w kółko. Nagle zauważyłem jakiegoś...konia? Hmm tutaj koń? Chyba przed czymś uciekał...a może ona nie wiem...ale mało biegła w kierunku Max'a...a on jest w trawie...dla biegnącej osobie jest niezauważalny. Szybko leciałem w kierunku Max'a żeby go uratować przed potrąceniem...niestety nie zdążyłem. Max był poobijany...a ten koń upadł. Udało jej się wstać. Max dalej leżał. Chyba był nieprzytomny. Koń podszedł do wilka.
-Przepraszam!-krzyknęła-przepraszam, przepraszam, przepraszam...Ale ty żyjesz nie?-zaczęła go wąchać-Ty żyjesz co nie?  O nie zabiłam go?! Spokojnie, on pewnie tylko zemdlał spokojnie.
Podleciałem do Max'a. Słyszałem jak oddycha. Czyli żyje ale śpi...Zemdlał.
-Spokojnie-powiedziałem podlatując i siadając na konia-żyje...
-Kto to?!-krzyknęła. Chyba mnie nie zauważyła.
-Tylko ja-powiedziałem i podleciałem przed jej twarzą-jestem Bogdan a ty?



Emma? :P

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Opowieść Umi cz.2

-Altairze, mam pewien plan...
-Słucham?
-Bo widzisz...Do królestwa przybywa jakiś książe Nasturcjan , czy tam Narcyzjusz, nie pamiętam...Sęk w tym , że odbywa się wielkie przyjęcie i można to wykorzystać ...
-Wiesz chyba ty to możesz wykorzystać...-chwycił za mapę i zaczą się jej przyglądać-ja muszę porwać tą małą...a jak będzie na balu to będzie 100 razy trudniej...
--Możemy , udawać straże... Będzie ci o wiele łatwiej zbliżyć się do księżniczki.Z tego co wiem to jej sypialnia jest pod kluczem i bardzo strzeżona...
-Dla mnie to zły plan...ale można zrobić tak...ty zabierzesz ten medalion i dasz się złapać...wszyscy będą zajęci tobą...ja w tedy porwę małą i cię uwolnie...
-Ha ha ha . Bardzo śmieszne....
 -Eh...Zrobimy tak, jak mówię...
-Nie ma takiej możliwości...
-No to nie robimy wcale...
-No to próbuj sobie po swojemu sam. Jeśli uwarzasz , że łatwiej pokonać zabezpieczenia królestwa , niż wybić kilku ze straży to proszę bardzo...Masz wolną rękę...
-Ech...masz jedną szanse...jak nam się nie uda to umrzemy wiesz o tym?
-Nie raz ryzykowałam swoim życiem.A ty? Zabójca?Nigdy tego nie robiłeś?
-Ech..
-Podejmij decyzję . Chcesz spróbować ,czy może pozotać zapamietanym jako tchórz do końca życia?- Skrzyżowałam ręce i spojrzałam na niego wyzywającym wzrokiem.
-Spróbuję...Chociaż mi się to niezbyt podoba.
-Świetnie. Czas wcielić plan w życie.Pokaż mapę...
Męższczyzna niechętnie rozwinął stary kawałek papieru. 
-Hmmm... Z planu wynika , że najlepiej będzie iść tą drogą...- wskazałam palcem...
Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i ruszyliśmy na wyznaczony punkt. Na miejscu przygotowaliśmy zasadzkę na dwójkę straży pałętających się w tej okolicy.Kiedy stracili czujność , cichaczem zakradliśmy się do nich i zaatakowaliśmy od tyłu. Przebraliśmy się w ich mundury i powędrowaliśmy w stronę księcia Nasturcośtam... 
-Gdzie byliście? Nawiedzamy zamek Króla we Wschodnich Górach ! Pośpieszcie się! Mamo... Co za służba! Co za służba!- Powiedział wykonując gwałtowne ruchy, maszerował w tą i spowrotem. Po wyglądzie można było przypuszczać ,że to królewski posłaniec.
-No już już...-Poganiał nas machając rękami.
Energicznie podążaliśmy wraz z księciem. Po chwili znaleźliśmy się w ogromnej , przepięknej sali balowej. Można było usłyszeć echem głos króla , który mówił donośnym głosem. Nikt nic nie zauważył... Postanowiliśmy zacząć działać...

Altairze? Księżniczko? Jak to się zakończy? :)

niedziela, 30 listopada 2014

Opowieść Sorayi Aurory Lilian IV cz.1

 Nastał przecudowny nowy dzień. Obudziłam się w łożu wysadzanym szafirami, na łożu ze złoconego drewna z baldachimem opadającym kaskadami z sufitu, w srebrzystym odcieniu naturalnie. Zapach poranka roznosił się po całej komnacie, od wielkiego okna balkonowego, na noc otwieranego rzecz jasna, aż po wejściowe drzwi, zamknięte na klucz od wewnątrz.
 Przeciągnęłam się, otworzyłam oczy i ziewnięcie samo wydarło się z mych królewskich ust. Uśmiechnięta usiadłam na atłasowej pościeli w swej atłasowej nocnej koszuli z perełkami i sięgnęłam po złocisty dzwoneczek, wiszący tuż obok mej głowy. Zadzwoniłam nim trzy razy, aby zwołać do siebie służbę, po czym znów ziewnęłam.
 Oczekując na osiem służących, zajmujących się wyszykowaniem mnie z samego rana, przyglądałam się z łoża górom, jakie mieściły się tuż obok mego balkonu. Piękne widoki rozciągały się wzdłuż i wszerz, a wielobarwne ptaki wschodnie śpiewały ślicznie, przelatując nieopodal.
 Znów ziewnęłam, a wtedy jak na życzenie zastukano w me drzwi. Podniosłam się, bosymi stopami dotykając czerwonej wykładziny. Powoli przystąpiłam do wejścia i przekręciłam złocisty klucz w zamku. Wtedy te otwarły się, a witająca mnie uśmiechem służba, weszła do pokoju. Jak już mówiłam, było ich łącznie osiem, w tym tylko sześć kobiet i dwóch mężczyzn, Florency i Henry. Obaj chwycili na raz mą królewską osobę i zanieśli prędko znów na atłasową pościel. Lekko usiadłam na niej, po czym milcząc posłałam im uśmiech.
 Cała grupa ustawiła się przede mną w rzędzie, po czym ukłoniła. Ja wtedy zaklaskałam w dłonie z gracją.
- Dobrze. Dzisiaj chcę pięknie wypaść przed księciem Nasturcjanem.- oznajmiłam donośnie, niczym dyktator na zebraniu wojska.- Ma mnie odwiedzić za osiemdziesiąt trzy minuty. Macie zrobić wszystko tak, abym nie wysiliła się przez ten czas i wyglądała fantastycznie. Czy to jasne?- wszyscy na raz przytaknęli po czym rozpierzchli się po komnacie, a jedna z niższych służących, Ellie, podała mi złotą tacę z moim śniadaniem.
 Do tego doniosła także gorącą jeszcze herbatę, którą sącząc wypiłam. Gotowane jajka z delikatnymi małżami oraz ponczem były wyśmienitym posiłkiem na taki dzień jak ten.
- Wspaniale. Florency! Teraz pomóż mi się przebrać.- nakazałam po zjedzeniu. Mężczyzna wykonał moje polecenie i już po całych piętnastu minutach olśniewałam wspaniałą, królewską suknią.
 Tym razem, krawiec nadworny postarał się wyjątkowo. Dostałam szatę z srebrzystej tkaniny, połyskującej przy każdym ruchu. Udekorowana była diamentowymi łańcuszkami i koronką w kryształki. Do tego tren odstawał ode mnie, szeleścił, a bufiaste rękawy dodawały mi dostojności. Do takiego ubioru, Walicja dobrała mi nową kolię i kolczyki, które niegdyś dostałam od matki.
 Włosy czesał mi Henry, starając się nie zniszczyć ani jednego, perfekcyjnego loka. Udało mu się, jednak mogłam przyczepić się do wielu szczegółów... Ojciec król zabronił mi jednak ciągle karcić służbę, która jest jak dzieci... należy je pochwalić, jeśli robią coś zgodnie z poleceniem.
 Tiarę nałożyłam zupełnie sama, palce służby nie mogą dotykać klejnotów koronnych. A gdy już to uczyniłam, byłam gotowa by wyjść na spotkanie przeznaczeniu... Nasturcjan miał się pojawić lada moment!
 Wyszłam na hol zamku i podążyłam po czerwonym dywanie do sali bankietowej. Wydany na cześć księcia bal, miał się odbyć z chwilą jego przybycia. Tymczasem zastałam tam jedynie matkę i ojca, zasiadających na swych fotelach.
- Sorayo Auroro Lilian IV.- usłyszałam po wejściu. Był to głos mej rodzicielki.- Czyżbyś zapomniała o dzisiejszej wizycie?
- Nie matko.- zaprzeczyłam. Jakim prawem miała do mnie pretensje?- Byłam pewna, że mimo idealnych przygotowań z mej strony i tak przyczepisz się do czegoś...- dodałam mniej przyjemnie. Ona natomiast podniosła na mnie wzrok znad swej książki, którą czytała.
- Na klejnoty koronne, Sorayo Auroro Lilian IV, uważaj na słowa.- syknęła niemalże, ale ja już nie słuchałam. Do sali bankietowej wszedł właśnie... Filip, paź królewski, najważniejszy doradca króla zarazem. Gdy mijał mą królewską osobę, ukłonił się nisko, z pięknym uśmiechem na twarzy. Potem skierował się do władcy.
- Wasza wysokość.- klękną na jednym kolanie.- Do bram zamku dotarła eskorta króla Galicjana, a wraz z nią kareta księcia Nasturcjana.- oświadczył nie podnosząc wzroku. Ta dostojność mogła z łatwością przebić jakiegoś tam błękitnokrwistego.
- Wpuścić i serdecznie powitać!- huknął król, głosem godnym potężnego krasnoluda. Wstał z fotela, poprawił czerwony płaszcz.- Mamy gości!- oświadczył służbie, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rozpierzchła się na wszystkie strony.
- Wspaniale.- wymamrotałam, po czym odprowadziłam wzrokiem oddalającego się Filipa.

Cóż.. Ktoś dokańcza?

Opowieść Altaira cz.1

Czyściłem mój miecz. Usiadłem pod drzewem. Umi też usiadła. Spojrzałem w niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi. Księżyc powoli wschodził. Spojrzałem na dziewczynę.
-Czas zrobić ognisko...Jutro czeka nas ciężki dzień jak i noc-powiedziałem. Miecz włożyłem do pochwy. Wstałem. Zebrałem kilka patyków i zrobiłem ognisko. Dziewczyna siedziała i patrzyła.
-Co mówiłaś że chcesz zabrać?-spytałem siadając koło ogniska.
-Mówiłam o medalionie, a dokładniej medalionie Księżniczki Sorayi.-powiedziała spoglądając na mnie kątem oka.
-A po co ci on?-spytałem. Z kieszeni wyciągnąłem chleb-Chcesz?
-Nie twój interes...Ja mam swoje sprawy , a ty swoje... Jak masz na zbyciu to czemu nie.. -wyciągnęła rękę . -Wiesz... nie łatwe jest życie pirata...
Dałem dziewczynie kawałek chleba. 
-Już dobrze nie wnikam...
Położyłem się na trawię i patrzyłem w niebo. Jutro w nocy zabiorę tą całą księżniczkę i oddam w ręce mistrza. Co on tam z nią będzie robił to już nie moja sprawia.
-Wiesz nie do końca cię pojmuję...- też spoglądała w niebo.
-Hę?-mruknąłem.
-Nic , nie ważne...
Dziwna dziewczyna. Zaczyna coś mówić i nagle kończy bez wyjaśnienia...Zamknąłem oczy. Zasnąłem. Nic mi się nie śniło. Noc przebiegła normalnie.
Obudziłem się. Słońce dopiero wchodziło zza gór. Wstałem. Z ogniska został tylko żar. Rozejrzałem się. Umi jeszcze spała.
-Wstawaj-podszedłem do niej i zacząłem szturchać.
-Już, już...-powiedziała zaspana dziewczyna. Po kilku minutach wstała. Ja już w tym czasie przygotowałem konia. Wsiadłem na niego. Dziewczyna też wsiadła i pojechaliśmy. 
-To jak chcesz zwrócić na siebie uwagę rycerzy?-spytałem Umi która siedziała za mną.
-O to się nie martw. A ty ? Masz już jakiś plan , jak niespostrzeżenie , uprowadzisz Księżniczkę?
-Najpierw muszę zobaczyć zamek i zobaczyć gdzie dokładnie jest sypialnia księżniczka. Po to właśnie będziemy w zamku już za dnia. 
-Jasne...Po prostu idziesz na żywioł...Zgadza się?
-Trafiłaś-powiedziałem. 
Reszta podróży minęły nam cicho. Dojechaliśmy pod zamek. Powoli wjechałem do środka. Rozglądałem się za ochroniarzami. Musiałem dokładnie wiedzieć gdzie są rycerze żeby łatwiej mi było uciec. 4 łuczników na murach 6 rycerzy przy bramie. Przy wejściu była karczma. Zostawiłem konia przy niej. Stanąłem przed karczmą. Odwróciłem się do dziewczyny.
-Ty idź zobacz którędy można szybko uciec. Ja idę się dowiedzieć gdzie jest sypialnia księżniczki.
Dziewczyna bez słowa poszła. Ja ubrałem czarny kaptur i wszedłem do karczmy. Było ciemno. Kilka świec dawała trochę światła. Było bardzo dużo dymu. Śmierdziało alkoholem. Usiadłem przy barze.
-Jeden browar-powiedziałem do grubego mężczyzny. Podał mi ja zacząłem pić. rozejrzałem się. Było dużo ludzi.
-Chyba biznes się kręć nie?-spytałem.
-Wiem pan być jedyną karczmą w takim wielkim zamku to wielkie szczęście-powiedział czyszcząc szklanki po browarach.
-A czemu to tak?-spytałem.
-Ech przez tą małą dziewuchę-powiedział ciszej. Chyba mówił o księżniczce-niedługo i ja będę musiał się stąd wynosić...
-Dlaczego?-spytałem zainteresowany. Dowiem się o wszystkim nie kiwając palcem...a nawet za darmo się napiję...
-Podobno ona nie trawi pijaków, palaczy i narkomanów...ale gdzie u nas? Przecież to porządna karczma...
-Hmm...a co jeśli wszystkie problemy z księżniczką znikną?-spytałem.
-Chce pan coś powiedzieć?
-Jeżeli dostanę mapę zamku z dokładnością gdzie śpi księżniczka i nie będę musiał płacić za te piwo to możesz być spokojny o karczmę.
-No...toż to...
-Spokojnie...zróbmy tak...Jeżeli stchórzysz i pójdziesz po straż to cię zabiję...jeżeli mi pomożesz wszystkie twoje problemy się skończą...więc co pan wybiera?
Człowiek się zastanawiał chwile. Odstawił szklanki. Wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Po kilku minutach wrócił z dużym papierem.
-No dobrze jeżeli za parę dni nie usłyszę że księżniczka zniknęła to straż będą wiedzieć kogo szukać...
Wziąłem kartkę i wyszedłem z karczmy. Usiadłem na ławce przy karczmie. Wyciągnąłem kartkę ale w tej samej chwili przyszła Umi.
-Altairze...




Tak? xD

Opowieść Umi cz.1

Wraz z Altairem już opuszczaliśmy mury zamku. Męższczyzna niewzruszony jechał patrząc przed siebie. Zapytałam:
-Dlaczego?Dlaczego zabiłeś tego niewinnego człowieka?
-Żebyśmy mogli uciec?
-Mogło się obyć bez niepotrzebnego przelewu krwi...
-Może dla ciebie...-Powiedział
-Mogłam się tego spodziewać po zabójcy...-Powiedziałam z wyrzutem.
-Wiesz , mogłem ci nie pomagać.Sama do mnie przyszłaś.
-Wiesz, kiedy się poznaliśmy nie wydawałeś mi się taki toksyczny....
Zaczęłam wspominać:
Nasze spotkanie można nazwać przypadkiem.Pamiętam.Jako iż jestem piratem goniła mnie zgraja męższczyzn , chcąca mojej głowy.Niezła była za mnie sumka , nie ma co. Gdyby była taka możliwość sama chętnie przyniosłabym moją głowę komu trzeba... Znalazłam się w ślepym zaułku. Nie wiedziałam co robić. Nagle zobaczyłam , że wszyscy przeciwnicy zaczęli krwawić. Zobaczyłam za nimi Altaira. Ledwo co wszystkich powybijał , a już zaczął czyścić swój miecz z krwii.
-Kim jesteś? -zapytałam.
-Nie ważne odpowiedział nieznajomy.
-Jak chcesz...Wiesz nie jesteś zbyt rozsądny. Mogłabym ci się do czegoś przydać...
-Sam sobię poradzę...
-Wiem co planujesz i uwierz mi , to nie takie proste jak ci się wydaję.Chodzi ci o księżniczkę Sorayę. Nieprawdaż?
-Mi się nie uda?Hah...Nie potrzebuję pomocy...Będziesz mi tylko przeszkadzać....
-Wiesz ...Zawsze ktoś może cię wydać...
-Czu ty coś insynuujesz?
-Możliwe , możliwe....Kto wie?Kto wie?
-Dobra.Czego chcesz?Po co się mieszasz?
-Niczego właściwie...Oferuję współpracę....
-Ale jest mi ona nie potrzebna...chociaż...będziesz mogła stać na czatach paś?
-Nie ma mowy,Nie przystępuję na takie warunki.Albo będziemy jak równa z równym, albo wcale...
-No to wcale...-Zaczął się oddalać... 
-No dobra! Idź! Jestem ciekawa , jak sobie poradzisz, jeśli uprowadzę księżniczkę przed tobą! Nie mogę już się doczekać twojej reakcji dostojnisiu.
-Ech...możemy zrobić tak...ja ją zabiorę a ty....ty jakoś będziesz musiała zwrócić uwagę rycerzy.
-Chwila , chwila.... Jest jeszcze jedno....
-Czego?
-Bo widzisz...Księżniczka Soraya ma pewien przedmiot...Chodzi o medalion mianowicie.To moja część.Jasne?
-Bierz co chcesz....
-Umowa?
Podszedł do mnie , podał mi rękę i powiedział:
-Umowa.
No cóż... Moje wspomnienia zakłóciło jedno pytanie:
-Altair?
-Czego?
-Powiedz mi , po co atakowaliśmy to królestwo?
-Tak dla rozgrzewki..- Zsiadł z konia , spojrzał na swoją broń i zaczął czyścić miecz...
 Nic na to nie odpowiedziałam. Cóż...Sama sobie wybrałam zabójcę na sojusznika. Altair może jest okrutny, ale nadal coś mnie w nim zastanawia...


Altairze? :) A może Księżniczka ma coś do powiedzenia w tej sprawie? ;p

Opowieść Maximusa cz.7

-Masz jakiś plan?-spytała się mnie Vent. Ja...plan...Ależ oczywiście...
-Nie mam...Ale...niee-usiadłem i oparłem się o drzwi-Ech...jestem beznadziejny...
Ech taka prawda...Przylazłem tu bez żadnego planu...Tyle razy co ktoś musiał mi pomagać...Na przykład kiedy mnie postrzelono...
-Dotarłeś tutaj, nie przesadzaj.I tak już dużo zrobiłeś. Czekaj. Chyba mam pomysł.
-Jaki?-spytałem zaciekawiony
-No cóż. Trzeba zrobić małe zamieszanie...- Nie zdążyła dopowiedzieć reszty. Usłyszałem wielki hałas zza drzwi. Jakaś kobieta uciekała trzymając jakiś przedmiot w ręce. Można było usłyszeć głos : Za nią! 
-Teraz mamy szansę!-krzyknęła. Zaczęliśmy biec. Oczywiście byłem za nią. Nie mogłem biec szybciej przez moją łapę. Biegliśmy chyba przez rynek który znajdował się blisko wyjścia. Zauważyłem bramę. Była zamykana. Zauważyłem także tą kobietę. Biegła w stronę wyjścia. Coś nie tak. Przecież z tego co widzę to zwykła chyba złodziejka. Usłyszałem też alarm. Co się dzieje? Potem zauważyłem mężczyznę który krwawo zabija rycerza...to był ten sam rycerz który mi pomógł. Widziałem jak leje się z niego krew. Szybko zmieniłem kierunek biegu i wskoczyłem na zabójcę. Człowiek mnie odepchnął i zaczął uciekać. Wskoczył na mury zabijając przy tym rycerzy zamykających bramę i ją otworzył.
-MAX! SZYBCIEJ!-usłyszałem krzyk Vent. Szybko zacząłem biec do wyjścia. Było mi przykro. Jak można tak przyjść i zabić? JAK?!
Z vent wybiegliśmy z zamku. Kobieta także uciekła. Widziałem mordercę. Wsiadł na jakiegoś konia. Kobieta także wsiadła. Uciekli. Z \Vent biegliśmy jeszcze kilka minut żeby oddalić się jak najbardziej od zamku. Zatrzymaliśmy się. Ja usiadłem i oparłem się o drzewo. Byłem oszołomiony. Patrzałem na ziemię.
-W-widziałaś to?-spytałem. Byłem przerażony.
-Widziałam-powiedziała i spuściła głowę.
-Ja...ja idę spać-powiedział i się położyłem.
-Idziesz tu spać.Poważnie?Tak po prostu?-spytała zdziwiona.
-Robi się ciemno...Nie wiem jak ty ale ja idę-odwróciłem się i zamknąłem oczy. Usłyszałem jak Vent odchodzi. Po kilku minutach zasnąłem...


Smutny Max ;-; Kto dokończy ? :P

Opowieść Vent d'automne cz.6

-Co ty tu robisz?-zapytałam.
-Przyszedłem po ciebie.
-Przecież to niebezpieczne.
-Podziękujesz mi później.
 Zamilkłam na chwilę.Heh... Co za ironia.  Kiedyś powiedziałam mu dokładnie to samo.
 Nie  mogłam  już być na niego zła.
Chce mi pomóc. Wilk  po kilku próbach uwolnił mnie z klatki. Skinęłam do niego głową i uśmiechnęłam się. Wokół widac było tylko ciemność . Obijając się o różne przedmioty , z  trudem doczłapaliśmy się do drzwi. Zauważyłam jakąś białą skórę na jego łapie. Zapytałam:
-Co to jest?
-Jeden z ludzi mi pomógł.
-Poważnie?
Zaczęłam się zastanawiać. Może nie wszyscy ludzie są tacy źli...
Może poprostu nigdy nie trafiłam na takiego , z którym Maximus miał doczynienia .
Czy moje mniemanie o tej rasie ma jaką kolwiek szansę się zmienić?
Przez szparę w drzwiach przyglądałam się zachowaniu zamieszkałych w królestwie.
Nie potrafiłam do końca tego wszystkiego zrozmieć. Ludzi , którzy w jakiś sposób okazywali sobie sympatię , czy pomagali było naprawdę niewiele. Może i niewielka ilość , ale zawsze.
Ciekawe jak to jest otrzymać pomoc od człowieka. Skończyłam się zastanawiać.
 Odwróciłam się w stronę Maximusa.
Zapytałam:
-Masz jakiś plan?
-...


Maxsiu?

Opowieść Maxime cz.1

 Jaką smaczną zupę przyrządzę z dwóch zajęczych serc i rogu jednorożca? Co takiego znajdę w szafie poza magicznym pyłem i miotłą? Hm.. hm..! Pytania godne czarownicy, nigdy nie znającej odpowiedzi. Głupota przerasta... głupota...
 Iść w las, czy zostać w chacie, napawając się zapachem zgnilizny i podziwiając pajęcze sieci? Wybór trudny. Odpowiedź nieznana.
 Postanowiłam wyjść. Co wzięłam ze sobą? Laskę. Miotła nie służy wiekowi, pył magiczny wyblakł, zwilgotniał. Nadaje się tylko do ozdoby. Biada czarownicy nie znoszącej ozdób!
 Kuśtykałam przez mój las spowity niewidzialnym dymem. Dym.. czy doprawdy żadne zwierze nie wie jakie ma to ustrojstwo właściwości? Magiczne! Jest niewidzialne, ciężkie, trujące i nadmiar tego w płucach sprawia, że ofiara również... traci swą widzialność.
 Gałęzie... każdą z nich miałam na twarzy, aż kurzajki mnie bolały. A żaden urok nie działał... żeby szlag trafił te badyle. Żeby je trafił szlag...
 Podążając wydeptaną drogą, klnąc na roślinność martwą, nagle me stare uszyska usłyszały dźwięk. Śniadanie! Cóż to za dźwięk przebrzydły, istoty w mym lesie? Przez niewidzialną mgłę, jak po wodzie, rozniosło się kichanie... A me kości, gnaty zaskrzypiały niemiłosiernie. Odwróciłam cielsko swoje i ruszyłam w kierunku dźwięku. Jakież to smakołyki przywlokło do mnie..?
 Pomiędzy ciemnymi pniami mrocznych drzew, dało się już dostrzec tę puchatą kulkę w śnieżnym odcieniu. Przyczłapałam do niej, nieświadomej mojej obecności. Wyciągnęłam wstrętną łapę, z nierównymi, zielonymi pazurami. W powietrzu udałam, że urywam jej łebeczek.. zastanawiając się jak ją przyrządzić..
- Proszę, proszę... białe kocię...- zaskrzeczałam wyjątkowo przebiegle. Potem jeszcze raz powąchałam z dala jej futro. Węch czarownicy to wielki skarb, wielki skarb...- Odwróć się, moja dziecino.- powiedziałam znów, widząc ślepiami, że kocię ni drgnie. Wtedy śnieżna pantera lekko spojrzała na mnie. W oczach jej widziałam strach, wielki strach i zaskoczenie. Schlebiało mnie, bardzo.
- Piękne futerko, do wypatroszenia...- zaczęłam skrzecząc na głos myśleć. Zielonymi pazurzyskami dotykałam jej, a ona nie stawiała oporu z przerażenia...- Przetnę tu, nakroję tam... I na tygodniowym oleju z sercami zajęcy ugotuję...- oblizałam wargi jęzorem. Niedługo do syta najem się... Mmm...
- Wolne żarty...- doszło mnie warczenie. Śnieżne kocię wydobyło dźwięk! Marszcząc czoło.. jeżąc futro. Było wściekłe nie ma co!
- Hoho ho!- zarechotałam, po głowie kocię wygłaskałam drapiąc pazurzyskami.- A głos niebiański uwierzę w słoiku!- dodałam.
 Koci drapieżca zamachała puchatą łapą przed sobą, odtrącając me ręce. Warknął, najeżył się znów i wyszczerzył kły.
- Kurzajki precz!- położyła po sobie uszy... niczym czarny kot czarownicy. Czarny kot! Kot! Pantera kotem... Czarnym kotem. Ale czy to urok.. hm.. a może sadzę? A może wystarczy, że przekroczy próg chaty?
- A więc nie ugotuję.. zbyt mięśnie to mięso.- stwierdziłam. Pantera jakby z ulgą westchnęła, gdy zmusiłam ją do wysłuchania... zaklęcia!- Uraka ma smaka, kociaka na piec, dym sam jak pokraka, odważy się pleść.- zamachałam palczyskami, niebieskie pyły wzniosły się pod mymi paznokciami, migocąc, dymiąc i śmierdząc. Potem, utkaną z magii niewidzialną nić zawiesiłam na szyi zdezorientowanej kocicy i pociągnęłam ją za sobą do chaty.
 Że też ten urok się udał...

Tu znów dokończyć może tylko Snowglow.. chyba że ktoś z was chce stworzyć kruka czarownicy, droga wolna. :3
Ps. Opowiadanie miało być dziwne i chaotyczne.

sobota, 29 listopada 2014

Opowieść Maximusa cz.6

Ledwo doszedłem do tego zamku. Wszedłem do środka. Było pięknie. Mogłem się poczuć jak szlacheckie zwierze kiedy...
-WILK!-krzyknęła jakaś dama. Jeden rycerz zaczął mnie gonić. Ja nie mogłem uciekać przez tą łapę więc rycerz łatwo mnie złapał. Podniósł mnie i się na mnie popatrzył. Od razu zrobiłem szczenięcą minkę.
-Ooo...Nie mam serca cię wyrzucać-powiedział ciepło człowiek z wąsem.
Zaczął gdzieś mnie nieść. Zaniósł mnie do jakiejś piwnicy.
-O...coś ci się stało w łapę?-spytał. Położył mnie koło jakieś klatki. Wstał i z półki wziął jakąś białą skórę?
-Daj opatrzymy-uśmiechnął się i obwiązał mi tym łapę-dobra wieczorem po ciebie przyjdę, a teraz idę dalej czuwać w mieście-powiedział i poszedł.
Spojrzałem na łapę. Hmm...Chyba to najmilszy człowiek jakiego kiedykolwiek spotkałem. Zacząłem się rozglądać.
-MAX!-krzyknął jakiś głos. Hmm gdzieś już chyba słyszałem ten głos-Tutaj-spojrzałem na klatkę. W środku siedziała Vent.
-VENT!-krzyknąłem-znalazłem cię...


Vent cieszysz się ? :3

piątek, 28 listopada 2014

Opowieść Vent d' Automne cz.5

Zostałam złapana. Co za okropne uczucie... Nie mając już sił na próbę wyrwania się oprawcom jedynie przysłuchiwałam się ich rozmowie. Nieślubne dziecko, córka króla...
Co to wszystko ma znaczyć?
Nagle usłyszałam szelest w krzakach. Maximus? Co on tu robi ? Powinien odpoczywać. Lepiej żeby w takim stanie nie został dostrzeżony. Kto wie, co mnie może spotkać w królestwie...
Zauważyłam , że zbliżamy się do celu. Pojazd już stał przy jednej z pobliskich ścieżek.
Jeden z mężczyzn wrzucił mnie do środka , po czym powiedział:
-Co za paskudne zwierzę.
Podróżowałam z tych nieznośnych warunkach przez pewien czas. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce zobaczyłam przepiękny zamek. W środku był cudowniejszy . Wykwintne ozdoby, drogie przedmioty ze złota , czy czasem nawet kamieni szlachetnych otaczały mnie z każdej strony.
Wiedziałam jednak ,że nie ta przepiękna będzie dla mnie przeznaczona. Męższczyźni podeszli do władcy , ukłonili się i oznajmili:
-Miłościwy panie , co mamy poczynić z tym dziwacznym stworzeniem?
-Póki co , zamknijcie go.
I w ten oto sposób znalazłam się w ciasnej klatce, która była przechowywana w  piwnicy.
Nie jestem w stanie opisać pomieszczenia , do którego zostałam przyprowadzona.
Wokół mnie nie było nic.Tylko ciemność....
Nagle usłyszałam czyjeś kroki.


Czyje?Kto dokończy?

Opowieść Snowglow cz.5

 Śniłam sny krwiste, zabójcze i dość realistyczne. Zatapiałam kły w ciałach moich zdobyczy, napawając się ich strachem i niemocą. Najwspanialsza rzecz w polowaniach, moc jaką ma się w łapach... Bezcenne. Uśmiechałam się prawdopodobnie przez sen, oblizywałam być może... W końcu najedzona w śnie, poczułam realne burczenie w brzuchu. Zamachałam łapą w powietrzu, odganiając złą marę każącą mi się zbudzić. Jedną rzeczą jest ona, która bez względu na to co uczynię, zawsze mnie pokona.
 Otworzyłam ślepia, wtulony w futro pysk uniosłam lekko do góry. Poczułam zapach śrutu, ten sam którego używają łowcy z zachodniego zbocza. Sierść mi się zjeżyła. Od razu też podniosłam się na nogi, ogon opuściłam bardzo nisko, po sobie. Uszy także położyłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zagrożenia. 
 Okropnie nie podobał mi się fakt, że ci sami łowcy przed którymi uciekałam przed laty, teraz znów dają o sobie znać. Chwilę sterczałam jeszcze w takiej pozycji, niezdolna się ruszyć. Nie słyszałam nic. Czyżbym przespała strzelaninę? Poczułam za to świeży zapach wilczego futra... Po krótkiej dedukcji wiedziałam już w którą stronę się udał. Dlatego też się ruszyłam. Najprawdopodobniej go postrzelili, gdy chciał sprawdzić co się dzieje. Po jego śladach stwierdziłam że się nie spieszył, to też na pewno nie uciekał.
 Stałam patrząc w tamtym kierunku. Ruszyłam z miejsca... W przeciwnym kierunku! Nie miałam zamiaru mieszać się jakiś spór pomiędzy człowiekiem, a zwierzyną łowną. Skoro głupi wilk pchał się w to wszystko, zginął słusznie. Jeśli natomiast nie miał o niczym pojęcia, to przypadkiem. Ofiara losu!
 Ruszyłam zatem pędem. Im dalej byłam od miejsca mej drzemki tym mniej czuć było śrut. W końcu zwolniłam, obejrzałam się i odsapnęłam z ulgą. Spuściłam łeb, zaczęłam wciągać obficie powietrze. Łypałam wzrokiem na około, jeszcze dobrych parę minut. Dopiero po tym udało mi się uspokoić dudniące serce. Waliło... ze strachu. Byłam pewna, że nikt inny nie mógł użyć takiego śrutu. 
 Co najśmieszniejsze ucieczka przed polowaniem zawsze zapędza mnie w dziwne miejsca. Tak było i tym razem. Nie miałam zupełnie pojęcia gdzie się znalazłam, a więc nauczona doświadczeniem ostrożnie stawiałam każdy krok. Nie słychać było płynącej wody, nawet szum drzew zupełnie znikł. Miałam nadzieję, że miejsce nie jest zaklęte... nieciekawie by było. 
 Im dalej w tę dzicz się zapuszczałam, tym bardziej chciało mi się kichać. Dym, dziwne, bo w końcu go nie było, jaki czułam drażnił moje nozdrza. To niesamowicie mnie irytowało, jednak powstrzymywałam się jak mogłam. Nie wiadomo było co kryje się w zaroślach, co może mnie usłyszeć.
 W końcu, po długim spacerze usiadłam na ziemi. Zamiotłam ogonem. W futrze czułam drobiny jakiegoś pyłu... Okrutnie były uciążliwe. Przetarłam sobie łapy łapami, w zamiarze strzepania tego. Gdy jednak to uczyniłam, sprawiłam wzniesienie się dymu na nowo... niewidzialnego dymu i niespodziewanie... kichnęłam!
 Dźwięk ten rozległ się echem po całej puszczy, odbijając od każdego drzewa, każdej gałęzi. Przeszedł mnie dreszcz. Czy teraz... wszystko i wszyscy wiedzą o mojej obecności? 
 Nie ruszałam się. Żadna odpowiedź jednak nie dochodziła do mych uszu. Znów otaczała mnie jedynie cisza. Miałam już odetchnąć z wielką ulgą, wstać i zawrócić do własnej kryjówki, mając serdecznie dość dziwności tego miejsca, gdy... usłyszałam głos za swoimi plecami.
- Proszę, proszę... Białe kocię.- sierść na mym karku zjeżyła się z przestrachem. Był to głos kobiecy jednak...- Odwróć się, moja dziecino.- dobiegło mnie. Nieświadoma tego co robię, ostrożnie jednak, wykonałam polecenie. 
 Niemożliwe! Czarownica!

Dokończę nową postacią, ok? ;)

Opowieść Maximusa cz.5

Huk...Usłyszałem strzał ze strzelby. Znowu oni? Wstałem. Jeden plus łapa już nie piekła. Dalej nie mogłem biec i kuśtykałem, ale już nie bolało jak na samym początku. Wyszedłem z jaskini. Rozejrzałem się ostrożnie. Pantery już nie było. Pewnie uciekła po usłyszeniu strzału. Poszedłem ostrożnie do przodu. Nagle usłyszałem głosy. Nie były to piękne głosy ptaków które o tej porze roku przelatywały koło mojej jaskini. Ciekawe w ogóle kiedy mój przyjaciel Bogdan przyleci...nie czas żeby o tym myśleć. Głosy były grube i nie pasowały do żadnego zwierzęcia. Byli to ludzie. Chyba szli w moim kierunku...EJ ONI IDĄ W MOIM KIERUNKU! Szybko schowałem się w krzakach. Łbem wyjrzałem. Oni stali plecami do mnie.
-Ech po co ją zabraliśmy?-powiedział jeden mężczyzna. Z tego co zauważyłem to nie byli zwykli ludzie którzy chodzą na polowanie...Czy to byli rycerze? Ale co oni robią po tej części lasu? Przecież zamek jest daleko stąd.
-Nie wiem...Podobno to córka króla-powiedział i wyciągnął jakieś zwierze z plecaka. Ono żyło?
-Bastard?-spytał. Bastard co to za słowo? A! Potomek królewski z nieślubnego łoża...Nasz król jest aż tak obrzydliwy?
-Chyba tak...Król chyba nie chce zrobić dziecku przykrości-powiedział i zaczął przyglądać się zwierzynie. Ej...Czy to? Vent?
-Ale to obrzydliwe zwierze...Że też jej się podoba...-powiedział i podniósł szakala.
-Dobra chodź-powiedział-musimy się już stąd zabierać.
-Masz racje-powiedział i wsadził Vent do plecaka. Wstał i po chwili poszli. Ja także się ruszyłem i poszedłem za nimi...


Kto dokończy ;) ?

niedziela, 16 listopada 2014

Opowieść Vent d'automne cz 4.

Szłam jeszcze pewien czas w stronę swojego legowiska. Po chwili się zatrzymałam. Przypomniałam sobie , o tej wrednej panterze , która była gotowa mnie zabić za rzekomo „jej żarcie”. Co za dziwne stworzenie. I wtedy coś mnie tknęło. Maximus dostał ode mnie część tej zdobyczy a wściekła „samica alfa” byłaby w stanie zaatakować go z tego powodu. Niby nic , przecież wilk rycerz dałby sobie z takim drapieżcą radę. Ale... Maximus ma przestrzeloną łapę. Nie chcę , żeby ta bezwzględna pantera zrobiła coś głupiego z tak błahego powodu. Postanowiłam zawrócić i wszystko wyjaśnić. Biegłam i biegłam i nagle... TRZASK! Usłyszałam odgłos strzelb , co za ironia. Chcesz komuś pomóc , a tu takie niespodzianki. Schowałam się w zaroślach.Myślałam ,że to znowu ci grubi nas atakują , a tu proszę . Liczna załoga umięśnionych mężczyzn , wśród nich Jeden ubrany bardzo dostojnie , a tuż obok niego  mała dziewczynka. Słyszałam jak ten dostojniś mówił:
-Tego możemy?
A dziewczynka odpowiadała:
-Możemy.
Wtedy panowie zabijali zwierzę .  Czynność była powtarzana kilka razy.Okropne. A ja to wszystko widziałam... Próbowałam niespostrzeżenie się wycofać , gdy bezmyślnie nadepnęłam na suchą gałąź.Po chwili już wszyscy mężczyźni odwrócili się w moją stronę. Próbowałam uciec . Biegłam najszybciej jak mogłam próbując się ukryć.Niestety umięśnieni mężczyźni byli zdecydowanie szybsi od polujących na nas dotychczas grubasów. Parę razy strzelali w moją stronę.. Ja starałam się uniknąć wszystkich , już prawie byłam pewna , że zdołam uciec, gdy nagle poczułam ból . Okropny ból i szczypanie . Miałam przestrzelone lewe ucho i obie tylne łapy. Gwałtownie upadłam na ziemię.Nie mogłam się ruszyć .Pomimo starań wszystko na marne.
Po chwili niewyraźnie usłyszałam głos :
-Tego można?
-Nie.Tego zabieramy ze sobą.


Ktoś coś? Jakieś pomysły co dalej ? :)

sobota, 15 listopada 2014

Opowieść Maximusa cz.4

-Kolejny śmieć, który odważył się tknąć co nie jego...-usłyszałem znajomy głos. Podniosłem łeb. A przy moim prezencie stała "Samica alfa"
-O ależ miła wizyta-powiedziałem i próbowałem wstać. Niestety nie udało mi się i padłem na ziemię-czego chcesz?
- Niczego właściwie.- obojętnie usiadła po kociemu, owijając się ogonem.- Nie uśmiechało mi się tylko iść w stronę tamtej złodziejki.
-Ech...jakoś mnie mało obchodzi o kim mówisz-powiedziałem szczerze-i przepraszam ale to jest moje legowisko więc proszę cię o pójście sobie gdzie indziej...
-Nie.- powiedziała krótko, nawet na mnie nie patrząc.
Ale bezczelna. Co ona sobie myśli? Najpierw nie dzieli się MOIM wołem potem zostawia mnie na pastwę losu ludziom a teraz siedzi i obraża mnie w moim legowisku.
-Kto cię nazwał samicą alfa?-spytałem-bo samemu nie można nadać sobie tego tytułu...i co jeszcze mówiłaś? Że to twój las? Hahaha-zacząłem się śmiać-a żem się uśmiał.
- A co niby nie?- podniosła jedną brew, że tak się określę.- Mieszkam w tym lesie, to moje terytorium. Skąd żeś się urwał że cię to tak bawi?
-Weź bo walisz sucharami-uśmiechałem się-hmm wiesz to w takim razie też jestem samcem alfa...mieszkam w tym lesie, to moje terytorium hehehe dobrze wiedzieć.
Odpowiedziała mi milczeniem. Dumnie patrzyła w dal, zamiatając suchą ziemię ogonem, w powolny sposób, niczym kotek. Znowu spróbowałem wstać, tym razem udało mi się.
-No to jak już to jesteś-powiedziałem pokuśtykając do mięsa-witam w moich skromnych progach-uśmiechnąłem się-chcesz kawałek?-wskazałem na mięso.
Spojrzała na mnie przez ramię.
-Nie. Dzięki ale nie chcę-powiedziała oschło.
-Jak chcesz-wziąłem kęsa-ale pyszne...dziękować emu kto mi to przyniósł...a jak ty się wczoraj znalazłaś w rzece?
-Złodziejka jedna... na wschodnie góry.. uh..-spojrzała na mnie-Nie twój interes
-Ech...trudno się z tobą rozmawia-powiedziałem i się skrzywiłem-no nic ja chyba idę odpocząć...
-W środku dnia... żenujące...-powiedziała, przeciągnęła się i zasnęła słodko.
-I kto tu jest żałosny?-spytałem to śpiącej już pantery-ech...-poszedłem do jaskini i tam zasnąłem...



Ktoś dokończy?

Opowieść Snowglow cz 4.

 Dzień jak co dzień. Śniegu i mroźnego powietrza było już znacznie mniej, a mój żołądek nareszcie mógł nasycić się jedynie prymitywnym uszatym, odnalezionym wśród traw. Zabiłam go tak prędko, że nawet nie mógł się nad tym zastanowić, a gdy ułożyłam się na stercie jeszcze jesiennych liści, oblizując sobie teraz czerwone łapy z krwi, zaczęłam rozmyślać o ubiegłym dniu. Upolowano mi soczystego, tłustego woła... A ja nie w pełni z niego skorzystałam... Czy wciąż leży na swoim miejscu? Albo najpierw.. skąd wziął się w tamtej części mojego lasu, skoro w pobliżu nie ma nawet żadnej ludzkiej hodowli? Wątpię ażeby był dziki, podejrzewam, że nie długo przed śmiercią był na wolności. Nie dałby rady przeżyć... Bał się obecności drzew i nie miał pojęcia jak się przez nie przedostać. Jak takie kuliste coś w ogóle przedostało się na tamtą polankę..?
 Przewróciłam się na plecy i zamruczałam, podrzucając w łapach króliczą kostkę. Była przeze mnie starannie wylizana, więc stanowiła całkiem śmieszną zabawkę. Uśmiechnęłam się nawet pod nosem. Jednakże szybko mnie to znudziło, a właściwie to nawet nie mogło mnie rozluźnić. Czułam niepokój... O własną zdobycz, więc ruszyłam wkrótce w miejsce, w którym zostawiłam swojego woła.
 Wynurzyłam się zza paru drzew, a własnie wtedy... zobaczyłam wielką pustkę! Byłam pewna że ten wilk, jako iż rościł sobie prawa do łupu, przylazł pod moją nieobecność i wszystko zjadł... chociaż za dużo tego było.. może zawołał rodzinę.. Mniejsza! Jedno było pewne.. Ktoś ukradł moje zapasy, a ja miałam wielką ochotę rozgruchotać mu kości. Węsząc po ziemi, mimo że rozpraszał mnie zapach krwi, odnalazłam trop złodzieja. Ruszyłam za nim tak szybko, jak tylko mogłam, aż w końcu na swojej drodze spotkałam... Tego dziwnego, lichego szakala, który rzekomo wczoraj uratował mi życie... Warknęłam, czując na nim zapach krwi mojej ofiary.
- Proszę proszę... Mama cię nie uczyła że nie rusza się tego co nie twoje?- zapytałam wściekła, kładąc uszy po sobie. Sierść najeżyła mi się, byłam gotowa ją zaatakować.
- To co twoje ? Nie pamiętam żebym coś ci zabrała...- oparła w miarę spokojnie, na pewno kłamała. Nie atakowała mnie, ale była podejrzewam gotowa na kontratak. Mało mnie to obchodziło, warknęła po raz kolejny. Cofnęłam się o parę kroków, wpatrując w nią wściekle.
- Moje zapasy!- powiedziałam zupełnie bez jakiegokolwiek pohamowania. Dało się słyszeć warczenie, wydobywające się z mojego gardła cicho, niekontrolowanie.
- Twoje zapasy? Upolowałam tego woła uczciwie.- Nieufnie się cofnęła. Mruknęłam nieco spokojniej. Skoro miała zamiar ciągle upierać się przy swoim... Bądź co bądź była zbyt mała, z resztą kto jest wystarczająco duży, by upolować woła? Dodatkowo nie ma w tym lesie wołów.
- Wątpię. Wół w tym lesie..? To raczej rzadkość, poza tym... nie wspomniałam wcale, że to był wół.- warknęłam postępując na przód.- Tylko kłamca się tłumaczy.- dodałam, wyczuwając nie do powstrzymania żądzę krwi. Chciałam móc ją zgładzić... w ramach kary za kradzież i kłamstwo. Żeby chociaż przyznała się do winy...
 Patrzyłam na nią z wściekłością, a ona niby to zdziwiona, niby przerażona stała jak stała... Szczerze powiedziawszy nie miałam ochoty straszyć jej jeszcze bardziej. Grunt że miała pojęcie z kim zadarła. 
 Oddaliłam się spuszczając z niej wzrok, co mnie niby miała obchodzić.. Pf.. złodziejka jedna. Tylko tyle że następnym razem jej się oberwie, nie daruję... 
 Ona natomiast stała tak jeszcze jakiś czas, potem obejrzała się i zupełnie zdziwiona oddaliła w swoją stronę. Niby byłam tutaj tylko po to, aby zgładzić ją jednakże... Nie zrobiłam tego, a że szła w stronę mojego lokum, nie mogłam wrócić. A tą drogą dotarłam do... pewnej dziwnej jaskini, przed której wejściem leżał... mój wół!
 Warknęłam cicho.
- Kolejny śmieć, który odważył się tknąć co nie jego...- wymamrotałam, widząc leżącego nieopodal Maximusa...

Maxiu?

Opowieść Vent d'automne cz.3

Tego ranka poszłam zapolować. Węszyłam , szukałam i trafiłam na ślad ….woła. Eh … Od tego się wszystko zaczęło. Przez jednego , głupiego woła. Szłam jego tropem przez pewien czas, wokół otaczały mnie pełne zielonych liści , wysokie drzewa i ślady krwi. Kiedy je zobaczyłam zrozumiałam ,że to właśnie tu dokonała się zbrodnia ludzi. Okropne...
Wtem zobaczyłam wielkiego, tłustego woła. Zwierzę wyglądało naprawdę smakowicie. Postanowiłam zaatakować go z zaskoczenia . Schowałam się w zaroślach i przechodząc przez nie podchodziłam coraz bliżej do celu. Kiedy zwierzę odwróciło uwagę , agresywnie rzuciłam się na nie. Ofiara przez pewien czas stawiała opór,. Muszę przyznać , że to naprawdę silne zwierzę.. W końcu jednak udało mi się upolować tego upartego bydlaka. Padł na ziemię , bym wreszcie mogła skosztować przysmaku. Podczas zajadania się przysmakiem zrozumiałam ,że wół był dla mnie stanowczo za duży. Kiedy już się najadłam , zostało jeszcze trochę mięsa. Wtedy przypomniałam sobie o kuśtykającym Maximusie... na pewno przymiera głodem , a ja mam mięsa aż nadmiar. Nieświeże jedzenie to nie dobre jedzenie. Pomyślałam sobie , że raczej nikomu nie stanie się krzywda , jeśli dam mu kawałek woła.
Przywlekłam zdobycz pod jego legowisko i niezauważona opuściłam to miejsce. Z oddali usłyszałam krzyk :
-Dziękuję!!!
Spojrzałam za siebie przez chwilę ,po czym ruszyłam dalej.
Szłam tak lasem , gdy nagle zobaczyłam....


Kogo? Kto dopisze ? :)

Opowieść Maximusa cz.3

Patrzałem jak szakal wyjmuje tą wstrętną panterę. Ta "Samica alfa" jak się nazwała jest gorsza niż ludzie. Snowglow obudziła się i bez żadnego słowa poszła sobie. Popatrzałem się na Vent.
-To ja pójdę-powiedziałem. Łapa dalej piekła. Muszę wrócić do legowiska...Zaburczało mi w brzuchu. Heh...teraz jest odwrotna sytuacja...teraz to ja potrzebuję kogoś kto by dla mnie zapolował-jeszcze raz dziękuję za uratowanie życia. Jak tylko łapa mi wyzdrowieje to ci sę odpłacę-powiedziałem.
Odwróciłem się od niej i kuśtykając poszedłem w stronę mojego legowiska. Szedłem, szedłem, szedłem i szedłem. Przez całą drogę myślałem co by się stało jakbym nie pomagał tej bezdusznej panterze. Doszedłem do legowiska. Wszedłem do środka i się położyłem. Nie trzeba było wiele czasu żebym zasnął.
*Nazajutrz rano*
Obudziłem się. Ledwo wstałem...łapa nie przestała piec. Burczy mi w brzuchu. Czy ja tutaj zginę? Nie mam siły żeby gdziekolwiek iść. Chciałem się ruszyć do przodu ale z głodu padłem na ziemie. Spojrzałem na moją tylną łapę.
-Heh to moja pamiątka-powiedziałem i się uśmiechnąłem-będziesz mi przypominać że nie należy pomagać panterą.
Po paru minutach znowu próbowałem wstać. Udało mi się. Ruszyłem powoli do przodu. Wyszedłem z legowiska. Mocno się zdziwiłem bo przed wejściem do legowiska leżało mięso. Jedną łapą przetarłem sobie oko. Czy to prawda? Od razu podszedłem do pożywienia i wbiłem w nie swoje zęby.
-Dziękuje!!-krzyknąłem. Mam nadzieje że ta osoba usłyszy to. Kiedy już się najadłem usiadłem przed legowiskiem. Zacząłem lizać swoją łapę. Poczułem że w niej jest jeszcze pocisk. Zębami zacząłem wyjmować. Po parunastu minutach udało mi się to. Teraz piecze jeszcze mocniej. Znowu zacząłem lizać. No niestety przez kilka dni będę siedział w obrębie legowiska.



Kto przyniósł? Kto dokończy?

Opowieść Vent d'automne cz.2

Zastanawiam się czemu nieznany mi wilk milczał przez całą drogę. Odebrało mu mowę? Zamyślił się czymś? Może mu głupio? Tak czy siak biegłam przed siebie. Resztki roztopionego śniegu pozostały mi na łapach. Nagle wszystko ucichło , słychać było tylko szum niespokojnego wiatru. Było tak jak wtedy... Źle się działo w Mglistej Puszczy. Piękno natury , przeróżne zwierzęta … Wszystko zrównane z ziemią. Wszystko... Co za okropne słowo . Przez wszystko pozostało nic , a to wstrętne nic odebrało mi wszystko. Ludzie, co za obrzydliwa rasa... Nawet tu nie dadzą nam zwierzętom żyć! Dlaczego? Po co wam to wszystko? Z pięknego futerka wyrośniecie, naszym mięsem pożywicie się przez zaledwie tydzień. A my... my stracimy kogoś dla nas ważnego... Mika, Złote Serce, Szklane Oko, Clemens … Oni wszyscy ,oni wszyscy stracili życia za wasze futerka! Mglista Puszcza , ona umarła wraz z nami ! A po co? Po co? PO CO? Ludzie , co za okrutna rasa...
Nagle coś poczułam. Zatrzymałam się zobaczyłam silny wodospad i jego ujście , a tam ciało. Zwierzęce ciało, ciało pantery,śnieżnej pantery... Czy to możliwe ? Nieustraszona leży na dnie? Wilk spojrzał na nią zrozpaczonym wzrokiem. Heh, może i jestem zabójcą , ale nie okrutnikiem. Zostawiłam na chwilę samca na brzegu , aby wydobyć  panterę z wodnej toni. Z wielkim trudem przepłynęłam odległość , jaka mnie od niej dzieliła. Może i jestem zabójcą , ale nie jestem rybą. Tak czy siak wyciągnęłam panterę na brzeg , a ta leżała tak jeszcze przez jakiś czas.  W końcu!Nareszcie   odzyskała przytomność, zakasłała dwa razy, chrząknęła , podniosła się i otrzepała z wody. Nawet nie spojrzała w stronę wilka, niewzruszona poszła w swoją stronę . Nic więcej. Tak naprawdę nigdy dobrze nie poznałam tej dwójki.  Nie jestem pewna , czy pantera jest bezlitosna ,czy to tylko pozory... Nie wiem jaki jest wilk. Przeszła mnie tylko jedna myśl. To już się skończyło, pantera z dumą będzie polować w samotności , wilk powróci do swoich rycerskich zadań , a ja... a ja... ja znów pozostanę bez nikogo... Jedynie  ten krwistoczerwony  , irytujący motyl daje mi nadzieję...

Ktoś może jeszcze dokończyć?

Opowieść Snowglow cz 3.

 Ukryłam się wśród wysokich, powiewających na wietrze drzew. Świst kul wystrzelanych ze strzelb, odbijał się zniekształconym echem po całym lesie. W końcu, był tak niewyraźny i oddalony, że zatrzymałam się. Zdyszana nieco, spocona przez ilość zimowego futra, spuściłam łeb do ziemi i zrobiłam parę głębokich oddechów. Potem zastrzygłam uszami. Zupełnie nikt nie podążał za mną, zupełnie nikt. Ach przekleństwem są myśliwi w tych lasach. Z jakiej racji uważają, że mogą zabierać nam pożywienie i życie, gdy tylko staniemy im na drodze? Istoty nie potrafiące wyhodować sobie własnego futra, korzystają tylko ze zwierzęcej skóry. Odrażające.
 W pewnym momencie, gdy to wiatr znów zawył złowrogo, wysoko nade mną, poczułam narastający niepokój o własne życie. Strzały ucichły... Wycia zwierząt zabijanych ludzką ręką.. Ujadanie psów. Otaczało mnie przerzedzone powietrze. Mokre plamy po śniegu, przelewały mi się pod łapami. Zwiesiłam łeb, obserwując wszystko co mnie otaczało. Poczułam też zapach suszy... Kurzu, pyłu czy dymu. Moja sierść mimowolnie się najeżyła. Posunęłam na przód jedną, miękką łapę. Bezszelestnie dotarłam do trzech, wysokich, rosnących bardzo blisko siebie drzew. Z ich kierunku, dobiegał mnie drażniący nozdrza zapach... Miałam ochotę kichnąć, lecz wiedziałam że jeśli raz sobie na to pozwolę, nie będę mogła już przestać.
 Mój łeb wychylił się na drugą stronę granicy tych trzech drzew. To co zobaczyłam.. były to jedynie kolejne rośliny w oddali, monotonny krajobraz. Dodatkowo jednak rozpościerała się tam mgła. Wszystko to razem wzięte... było tak przerażająco nienaturalne, że wzdrygnęłam się. A gdy za mną rozległ się kolejny, niespodziewany i niesamowicie głośny strzał, bez chwili zawahania dałam mocnego, prężnego susa w zamglone zarośla. I to był błąd śnieżnej pantery, imieniem Snowglow...
 Będąc już nad barierą mgły, usłyszałam topiąc się w niej ten dźwięk... Chlupot płynącego, porywistego potoku. Moje źrenice zmniejszyły się z przerażenia, a puszysty ogon jako pierwszy, skosztował chłodu wody... Potężny plusk powitał mnie... a moje kocie ciało zostało momentalnie porwane przez nurt. Uderzyłam z niesamowitą siłą o dno, aż zakręciło mi się w głowie. Dodatkowo to stało się tak prędko, że nie zdążyłam nabrać powietrza. Zamachałam bezwładnie łapami, mokra, pozbawiona tlenu. Usiłowałam wydostać swoje nozdrza na powierzchnię. Widziałam ciemności odmętów... refleksje światła na niespokojnej powierzchni strumienia.
 Nabrałam powietrza tak, jakby było na wagę złota. Ochlapałam pochylone ku mnie gałęzie obcych drzew, gdy wierzgałam jeszcze chwilę, usiłując zacząć płynąć jednak... Zaraz potem mój pysk znów znalazł się pod wodą. Nie potrafię pływać! Gdyby było tylko coś, co mogłoby mi pomóc! Życie jest zbyt krótkie, ażeby umierać wiosną! W pewnym momencie, niemrawo zerkając na wszystko to, co działo się na dnie, nie mając już sił walczyć... dzierżąc w ustach ostatni tlen, jaki był mi pisany, ujrzałam zbliżającą się mieliznę, oraz dwa, ogromne kamienie wystające z wody dużo w górę... Miałam nadzieję, gdyż nie zdolności, by wpaść na głaz i móc wynurzyć się na brzeg.
 Szczęście być może nie pisane jest kotom, jednakże żeby los chciał zgotować mi śmierć w tak żałosny sposób... Nurt ciągnął mnie wprost na jeden z głazów, bardziej śliski i niebezpieczny. Gdy moje ciało, z wielką mocą uderzyło w niego, postanowiłam w jakiś sposób, za pomocą pazurów, utrzymać się jednakże... Woda okazała się być o wiele silniejsza niż mi się wydawało... Warknęłam niezrozumiale, gdy oderwała mnie od skały i pociągnęła ze sobą. Wirowałam z nosem nad powierzchnią strumienia. Nie czułam wrogości śmierci. Czułam jedynie ogromne zażenowanie i strach o to, że znów tak potwornie się rozczaruję.
 Nieustanny szum, który doprawdy irytował umierającą panterę okrutnie, nagle przerodził się w inny szum... Chlupot... W złowrogi ryk... Wodospadu... Jakie to przewidywalne.. Dlaczego każdy strumień, tak prymitywnie, zawsze kończy się wodospadem... a każda nierozważna decyzja śmiercią?
 Spadłam, bez krzyku, paniki... Tak po prostu. A nóż ktoś znajdzie moje sponiewierane, mokre ciało?

Ps. Snowglow żyje

Mam pytanie, kto chce dokończy?

Opowieść Maximusa cz.2

Ech...głupia baba. Jakoś mam to w nosie kim jest. "Samica alfa" też mi coś. Mam ją głęboko i szeroko. Znowu zaburczało mi w brzuchu. Nie będę jej o nic prosić. Następnym razem po prostu sobie pójdę i tyle. Odwróciłem się do niej jeszcze raz. Widziałem jak jej zęby wbijają się w mojego woła. Zaburczało mi w brzuchu. Ech...
BUM! Czy to była strzelba. Odwróciłem się w stronę usłyszanego strzału. Zacząłem wąchać. CZUJE ICH! Wyostrzyłem słuch. Słyszałem jak w moją stronę idą psy i ci zabójcy. Od razu się odwróciłem i zacząłem biec. Widziałem że pantera też biegła w moim kierunku. Zaburczało mi w brzuchu. GŁODNY JESTEM! Nie wytrzymam jestem zmęczony. Pantera mnie dogoniła i przegoniła.
BUM! Głośno zapiszczałem i padłem na ziemię. Postrzelili mnie w tylną łapę. Spojrzałem do przodu widziałem jak pantera biegła. Jak można. Ja jej pomogłem znaleźć jedzenie. Beze mnie by umarła a ta tak po prosu ma mnie gdzieś. Zamknąłem oczy i oczekiwałem na to co nieuniknione. Poczułem jak ktoś mnie ciągnie. Czy to ci zabójcy. Otworzyłem oczy a przede mną stał szakal.
-Czego chcesz?-spytałem. Przecież mógł mnie zostawić a teraz muszę się męczyć z tą łapą. Piekła strasznie.
-Podziękujesz mi później-odpowiedziała. Z jej głosu wynika że to samica. Ech nie mam szczęścia do samic. Czego ona będzie chciała? Żebym był przynętą dla zabójców? Żeby ona przeżyła a ja nie?
Usłyszałem dźwięk stóp zabójców i psów. Zabójcy o czymś gadali po czym poszli. Słyszałem jak się oddalają. Spojrzałem na szakala.
-Przepraszam-powiedziałem-i dziękuje za pomoc...mam dziś ciężki dzień-powiedziałem i spuściłem łeb na dół.
-Nic się nie stało-powiedziała i się uśmiechnęła-jestem Vent a ty?
-Jestem Maximus-powiedziałem i podniosłem łeb. Uśmiechnąłem się-ale mów mi Max.
Zaburczało mi znowu w brzuchu.
-Głodny jesteś?-spytała zdziwiona-a nie najadłeś się tym wołem?
-Chciałbym-powiedziałem i się skrzywiłem-chciałem pomóc nieznajomej panterze...no i widać ja na tym wyszedłem.
-Może chodźmy do...


Vent?

Opowieść Vent d'automne cz.1

 Już wstało słońce. Wszystko wokół budzi się do życia, ja także. Wiosna... Niektórzy ją podziwiają, inni nią gardzą, a mi... a mi jest po prostu obojętna. Zdecydowanie wolę jesień. Mnie , szakalowi złocistemu zdecydowanie łatwiej jest się ukryć w złocistych liściach. Ale … Z drugiej strony wiosna jest dla mnie zwiastunem jesieni . Gdyby ta pora roku trwała wiecznie nie byłaby taka wyjątkowa... Nade mną zaczął fruwać krwistoczerwony motyl. Jakże to irytujący , a jednocześnie uspokajający widok. Ten uporczywy owad , daje mi znać , że jeszcze nie zostałam w tym okrutnym świecie całkiem sama... Przeszłość...Lepiej o niej nie wspominać... Nagle ten melancholijny spokój przerwał pewien odgłos-burczenie brzucha. No tak , trzeba coś upolować -Przypomniałam sobie. Pod moimi łapami zobaczyłam ślady woła. Oho, będzie co jeść . Energicznie przystawiłam nos do ziemi i zaczęłam węszyć . Tak szłam, szłam i szłam i w końcu zobaczyłam woła. Martwego... Śnieżna pantera trzymała ją już w swoich zębiskach. Na domiar złego obok niej stał ogromny wilk. Co za szkoda , a już myślałam... Nagle usłyszałam dźwięk strzałów . Co za okropny dźwięk! Grubi już się tu zbliżają! Odruchowo schowałam się w zaroślach. Nie do końca wiem czemu , ale coś mnie podkusiło , aby zaobserwować dalsze działania tych 2 interesujących drapieżników. Pantera i wilk naprawdę intrygujące... Na dźwięk strzałów oboje pobiegli w tą samą stronę. Samica zdawała się nie zwracać uwagi na jej towarzysza i z dumnym wyrazem twarzy wyprzedziła go. Tamten natomiast spojrzał na nią z czymś w rodzaju politowania pozostał w tyle. Nagle stało się coś niespodziewanego. Kula przestrzeliła tylną łapę wilka. Pantera tylko przewróciła oczami i poszła dalej w swoją stronę. Niewiarygodne, myślałam ,że ich coś łączy. Czy można być tak bezdusznym dla kogoś , kto ci pomógł podczas polowania. Niech to! Ludzie ze strzelbami się zbliżają! Coś mnie nagle tknęło, przeszłość wraca do mnie wielkimi krokami , pantero zawróć, będziesz tego żałować! - Krzyczałam w myślach. No cóż... Nie było wyjścia. Chwyciłam rannego w zęby i zaczęłam ciągnąć go za sobą , tamten tylko powiedział:
-Czego chcesz?
-Podziękujesz mi później ...-Odpowiedziałam tylko.

Maximusie?